Skocz do zawartości


- - - - -

Wyprawa na wyspę gejzerów. Islandia 2016.


Islandia.

Islandia! Terra incognita – Ziemia nieznana dla większości Polaków. Wędkarsko „biała plama.” Choć w ostatnich czasach ulega to zmianom. W chwili obecnej Polacy są drugą grupą narodowościową w Islandii, po rdzennych Islandczykach. Wyspę zamieszkuje ok. 300.000 tyś mieszkańców. Znaczną ich część stanowią Polacy. :)
Islandia należy do najpóźniej zasiedlonych obszarów Europy. Pierwsi osadnicy pojawili się w 874. Byli to norwescy wikingowie, oraz celtyccy osadnicy. Nie wyklucza się, że brali w tym udział również Słowianie! Być może dlatego, niektórych z nas ciągnie do Islandii.
Fauna i flora na Islandii jest dość uboga. Nie ma dużych drapieżników, gadów ani płazów. Nie wielka ilość ptaków drapieżnych. Kilkanaście gatunków ptaków morskich. W wodach śródlądowych pstrągi, a w rzekach wpadających do oceanu łososie. Za to Ocean wynagradza to ubóstwo, ilością i wielkością ryb. Przyroda – prawie nie ma lasów. Wycięte przez osadników na budowę domów i łodzi. Trochę trawy i porostów. Mchy. Tym żywią się tutejsze owce. Tak, że słowa Darka w rozmowie telefonicznej z żoną, że nawet mamy laski – które to słowo, zmroziło żonę, dotyczyło kilku rachitycznych drzewek udających las. A nie przysłowiowych „lasek”! :) ;)
Ale od początku. Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie myśl, aby powędkować w wodach okalających Islandię. Nie miałem jednak pomysłu jak to wcielić w życie. W połowie ubiegłego roku zadzwonił do mnie Darek (easyrider) z pytaniem: jedziesz do Islandii!!! Jest okazja, dwa tygodnie. Samolotem. Na zachodzie Islandii. Gonitwa myśli. Pewnie, że tak. Jadę! Muszę jakoś przekonać żonę. Bo po pod koniec maja, mam zaklepany wyjazd na Nordkapp! Uff! Jakoś się udało przekonywanie. Bardzo szybko wykrystalizowała się szóstka chętnych. Zaczynam zbierać informacje na temat Islandii, warunków tam panujących i sposobach łowienia ryb. Ocean, a właściwie Morze Grenlandzkie. Cieśnina Duńska oddzielająca Islandię od Grenlandii. Silne pływy. Wszystko inne od znanych mi wód norweskich. Inne od Nordkappu, choć krajobrazowo można się dopatrzyć jakowyś podobieństw. :)
Dołączona grafikaDołączona grafikaTrochę podobieństwa do Nordkappu można się dopatrzyć!
Odliczamy dni do wyjazdu. Na początku jest ich ponad trzysta. Czas jednak szybko płynie. Nadchodzi pora wyjazdu. Umawiamy się wszyscy u Darka. A od niego jedziemy na Okęcie. Start o godzinie 21.00. Po czterech godzinach lotu lądujemy w Reykjaviku. W środku nocy. O 2-giej naszego czasu. A, że jest dwie godziny różnicy, to w Islandii jest 24.00. Odbieramy bagaże, najważniejsze tuby z wędkami. Na szczęście wszystko dociera z nami. Bagaże jadą do celu naszego pobytu miejscowości Sudureyri. A my do hotelu Viking w Reykjaviku. Rano z podręcznym bagażem meldujemy się na lotnisku krajowym Reykiaviku i po krótkim 45 min locie lądujemy w Isafjordul. A stąd ma kołach do odległej o kilkanaście kilometrów naszej bazy w Sudureyri. Wita nas Islandczyk – Robert. Prowadzi do domku, po czym do portu. Pokazuje łódź i objaśnia co i jak. Na mapie pokazuje najlepsze rewiry wędkarskie. Łodzie przypominają nie co te, ze Skarsvag. Jednak te z Nordkappu, jakby lepiej przemyślane pod potrzeby wędkujących. Brakuje kilku drobnych, ułatwiających życie rzeczy. Ale nic to!
Dołączona grafikaDołączona grafikaTa z nr. 10 - nasza!
Kilka godzin oczekiwania, w końcu docierają bagaże i tuby z wędkami. Uzbrajamy sprzęt i hajda na wodę. Tym bardziej, że pogoda sprzyja. A wszyscy najbardziej obawialiśmy się pogody, która jest tu jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż w Norwegii. Zdarzają się bardzo silne wiatry i co za tym idzie duża i niebezpieczna fala. Przed czym bardzo oszczegał Robert.
Na łodziach dwa dość duże pojemniki, wypełnione w 1/3 lodem. Wypływamy.
Dołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafika
Po godzinnym rejsie docieramy do oznaczonego łowiska głębokość od 60 do 100 metrów. Pierwszy zjazd pilkerów i gum w stronę dna. Po chwili wszyscy mocujemy się z dorszami w granicach 10 -15 kg. Pierwsze ryby na pokładzie! Kolejne opuszczenie pilkerów. I tu zaczynają się schody! Wszyscy stękamy, naprężamy mięśnie, próbując przełamać opór złowionych ryb. Każda wyholowana ryba ma dobrze powyżej 10-ciu kilo! Kilka zbliża się do magicznej granicy dwudziestu kilogramów!. Czegoś takiego jak do tej pory nie doświadczyłem. Co chwilę któryś z nas wypowiada nie bardzo cenzuralne słowa, mocując się z rybą. Bolą ręce i plecy. Xzogi przechodzą na prawdę poważny test. Po jakiś dwu godzinach mamy wszyscy dość. Postanawiamy, co było do tej pory nie do pomyślenia, spłynąć z łowiska i poszukać nie co mniejszych ryb!!! Oba pojemniki na ryby szybko się wypełniły, a my bardzo zmęczeni i zadowoleni. Płyniemy do domu, na zasłużony odpoczynek.
Jesteśmy podekscytowani rozmiarami i ilością dużych ryb. Jeżeli tak ma wyglądać każdy połów, to czeka nas olbrzymia harówka! Zobaczymy. Wszystko przed nami.

Dołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafika
Jeszcze w kraju nawiązujemy kontakt z kolegą portalowym Dawidem (Audite). Czekamy na niego z dużą ciekawością. Okazuje się być bardzo sympatycznym i niezmiernie pomocnym kolegą na tym odludziu. Dzięki niemu nie mamy problemu z zaopatrzeniem. Do najbliższego sklepu jest kilkanaście kilometrów, a nie dysponujemy samochodem. Zdani bylibyśmy na komunikację autobusową. A to komplikowało by wypłynięcia na ryby. Bo ktoś musiałby jechać do sklepu. Tylko kto? Trzeba by chyba losować. Na szczęście jest Dawid. Umawiamy się na „wieczorek zapoznawczy”! Przyjeżdża wraz z niezmiernie sympatyczną żoną Agnieszką, przepyszną zupą rybną i przenośną wędzarką. Ma również kilka kawałków gotowego do wędzenia halibuta. Relacja z tego spotkania jest w wątku Islandia na poważnie. Wędzarka bardzo się przydała. Właściwie co dziennie wędziliśmy kilka tuszek dorszy, które to urozmaicały nasz jadłospis. Bo mogliśmy nie tylko smażyć dorsze, czy robić niezwykle smakowite zapiekanki w wydaniu Mariusza czy Darka.
Codzienne rejsy na ryby kończyły się zazwyczaj kilkugodzinnym zmaganiem się, z dużymi dorszami Czasem przyłowem były karmazyny, zębacze i nie wielkie czarniaki. Niestety nie mieliśmy okazji zmierzyć się z królem tutejszych wód halibutem. Ale tak naprawdę nie bardzo go szukaliśmy z dwu powodów. Nie bardzo wiadomo było gdzie go znaleźć, a po drugie wystarczająco mocno w kość dawały tutejsze dorsze. I nikt, za bardzo nie miał ochoty na kolejne przeciąganie liny. Nie bardzo pomocny w tej sprawie był również Islandczyk - Robert. Nie chciał, albo nie mógł wskazać dobrej miejscówki halibutowej. Co w sumie nie bardzo przeszkadzało, bo wynagradzały to dorsze, zarówno swoją wielkością jak i ilością.
Islandzkie zwyczaje są nie co odmienne od norweskich. Wszystkie złowione ryby trzeba oddać do miejscowej przetwórni. Szacuję, że w sześciu bez specjalnego napinania się i łowiąc kilka (pogoda), najwyżej kilkanaście godzin dziennie mogliśmy złowić około 1,5 tony dorszy i innych ryb. O tym, żeby zamrozić ryby i zabrać je do domu nie ma co marzyć. Nie jest tak, jak w Norwegii gdzie są do tego odpowiednie zamrażarki i można zamrozić i zabrać określoną ilość ryb. Tu nie. W domku jest zwykła lodówka, gdzie od biedy można trochę ryb zamrozić. W pierwszej wersji mieliśmy dostać po kilka kilo zamrożonych i odpowiednio zapakowanych ryb na powrót do domu, ale później się okazało, że za ryby trzeba by było zapłacić. Przynajmniej ja tak zrozumiałem. Wobec powyższego i zważywszy na długość powrotu do Polski, osobiście nie zabrałem ryb. W dniach kiedy pogoda nie bardzo sprzyjała pływaniu na otwartym morzu, łowiliśmy na naprędce sklecone zestawy płastugowe, miejscowe flądry. Miejscem było wejście do fiordu osłonięte od wiatru. Czasem brały również dość duże dorsze czy zębacze. Co traktowaliśmy jako przyłów. Zabawa była jednak przednia.
Jadąc do Islandii, wiadomo nam było o tutejszej jagnięcinie. Zresztą , owiec jest kilkakrotnie więcej niż mieszkańców. Owce są ,że tak powiem puszczone samopas na okres kilku miesięcy. Pasą się na tutejszych halach, bez nadzoru. Nie mają właściwie żadnych wrogów naturalnych, nie licząc samochodów. Na Islandii nie występują większe drapieżniki, oprócz lisa polarnego, którego jest bardzo nie wiele, bo hodowcy owiec doszczętnie go wytępili. Nie jako na zapas. Bo mógłby być niebezpieczny dla jagniąt. I w chwili obecnej jest (lis) objęty ochroną gatunkowa. Niebezpieczni dla owiec są jak pisałem ludzie, a właściwie ich samochody. Owce jak to owce, nie bardzo przestrzegają zasad poruszania się po drogach. I w każdej chwili w dowolnym miejscu mogą przebiec na drugą stronę jezdni. Co w wielu przypadkach, kończy się w najlepszym razie potrąceniem zwierzęcia. Jeżeli w takim wypadku zjawi się policja, winny zawsze jest kierowca. I nie ma tłumaczenia, że owca nagle wybiegła na drogę. Trzeba uważać. I koniec.
To też pewnego razu poprosiliśmy Dawida o zakupienie tutejszej jagnięciny. Przywiózł gotowy udziec, zapakowany próżniowo i zaprawiony odpowiednią marynatą. Do tego gotowy sosik i czerwona kapustkę w słoiku. Co do kapusty byłem sceptyczny, zważywszy jak smakują takie gotowce w Polsce. Po rozpakowaniu udźca włożony został do nagrzanego piekarnika. Czas pieczenia: tyle ile waży.. Mięsko upiekło się „koncertowo”. Darek podał do tego, swoje popisowe ziemniaki. Smakowało wszystko wybornie! O dziwo kapusta również okazała się być bardzo smaczną. W drodze powrotnej udźce (gotowce) przyleciały do Polski.
Był również dzień, w którym ze względu na niesprzyjające warunki na morzu, postanowiliśmy wykorzystać do wędkowania na słodkowodnym jeziorze . Oddalone ono było od naszej miejscowości o 160 km. Czyli na tutejsze warunki jakieś 2,5 godziny drogi, samochodem. Samochodu użyczył nam – któż by inny, jak nie Dawid. Odległość niby nie duża. Ale musieliśmy pokonać dość spore góry. Droga wąska i bez nawierzchni asfaltowej. Coś w rodzaju szutru. Wąska. Wspinająca się mocno do góry. Widoki przepiękne. Dla tych jednak, co nie maja lęku wysokości. Bo zawsze, z którejś strony samochodu była dość znaczna różnica wysokości od dna doliny! Całą drogę zastanawiałem się co będzie jak z przeciwka nadjedzie Tir! Na szczęście nie nadjechał. Po drodze oglądaliśmy jeden z największych wodospadów Islandii Dynjandi o wysokości 100 metrów. Wnętrze wyspy koloru popielato - brązowego, prawie bez roślinności. Tylko gdzie nie gdzie niewielkie zbiorniki wodne. Robi to dość ponure wrażenie. Widać gołym okiem, że to miejsce powstało na skutek działalności wulkanicznej. Zresztą bywały dni, gdzie w powietrzu czuć było zapach siarki, czy siarkowodoru. Woda w łazience, w hotelu Viking mocno pachniała siarkowodorem. Kiedy w końcu dotarliśmy do jeziora, okazało się, że nie ma mowy o jakimkolwiek wędkowaniu. Przeszkodą był bardzo silny, prawie porywisty wiatr. Lekkie 10 czy 15 gramowe przynęty nie miały prawa pokonać siłę wiatru. A objeżdżać jezioro z drugiego końca to kolejne kilkadziesiąt kilometrów, po już całkiem ledwo przejezdnej drodze. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do domu! Szkoda. Bo jezioro ponoć wypełnione dorodnymi okazami różnych gatunków pstrągów!
Codzienne wypłynięcia na ryby i zmaganie się z dorszami skutkowało dość dużym, ale bardzo przyjemnym zmęczeniem. Można sobie wyobrazić jakie tu były łowione ryby, przed kilkudziesięcioma laty. Nawet teraz, w dobie olbrzymiej presji rybackiej i wędkarskiej mieszkają w wodach okalających Islandię prawdziwe potwory. A byliśmy ponoć w nie najlepszej porze, jeżeli chodzi o dorsza. To co tu musi się dziać, jak jest dobry czas. Ryby można właściwie złowić w każdym miejscu. Nawet z brzegu. Te największe są jednak na głębokościach około 100 metrów. Co przy silnym dryfie, bywało nie kiedy nawet dwa węzły. Lekkie pilkery, czy gumy miały problem z osiągnięciem tej głębokości. Jadąc do Islandii należy mieć w swoim arsenale pilkery o ciężarze znacznie powyżej 500 gram. I duże gumy takie o długości ok. 40 cm z dużymi ciężkimi główkami. Tak, że Tadziowe Zgredy (300g) były dobre tylko w dniach kiedy nie było silnych pływów. Dobrze się sprawdzały banany Tadzia, te z dużą gramaturą. Ale chyba najlepszą i bardzo selektywną przynętą były duże gumy. Na które właściwie brały, około 20 kilowe dorsze. Ja swojego największego dorsza złowiłem na systemik Kapitana – (Scary Skull). Choć, chyba łowiłem za mało agresywnie. Nie mam wprawy i nie bardzo wiem jak się tym posługiwać. Branie było niedostrzegalne. Chyba w momencie kiedy czarniak był bez ruchu. Niestety systemik poszedł do przetwórni, przez nieuwagę i nie odzyskałem go. Na następną wyprawę, jeżeli dojdzie do takiej, należy się zaopatrzyć w pilkery o gramaturze pomiędzy 500 a 1000 gram. Duże, naprawdę, duże gumy. Takie po 40 – 50 cm z dużymi i ciężkimi główkami. Kilka pilkerów o mniejszej gramaturze i parę mniejszych gum. Tak, że koledzy którzy odlewają główki powinni znacząco zwiększyć ich gramaturę. W miejscach w których łowiliśmy, dno w większości piaszczyste prawie bez zaczepów. Przy nie pływalnej pogodzie, trzeba mieć kilka makrelowych czy płastugowych systemików na flądry. Każde wyjście i wejście do portu należało zgłosić do kapitanatu portu w Isafiordul. To ze względów bezpieczeństwa.
Nasze domki stały nad odciętym kawałkiem fiordu przez groblę na której wybudowano drogę . To jeziorko połączone było z morzem przepustem, w czasie którego w zależności czy był przypływ, czy odpływ, podnosił się, lub opadał poziom wody. Jezioro zamieszkiwały jak się to mówi, smażalne dorsze. Które chodziliśmy karmić z niewielkiego pomostu odpadkami ryb przeznaczonych do smażenia. Dorsze te były tak oswojone, że brały z ręki pokarm. Można je było, nawet „pogłaskać”! Dość ciekawe wrażenie, bo wszystko zimne. I woda i ryby! A to co żyje jest przecież ciepłe!
Generalnie wyprawa na Islandię zapisze się w mojej pamięci jako niezwykłe doświadczenie i zostawi niezapomniane wrażenia. Wyprawa ze wszech miar udana. Nigdy nie przypuszczałem, że będę spływał z łowiska, z ulgą. Z przemęczenia!!! Pomysłodawcą całego przedsięwzięcia był Darek (easyrider). Który zorganizował (i co ważniejsze namówił skutecznie do wyprawy naszą szóstkę), wyjazd przy pomocy biura Eventur Fishing z Warszawy. W swoim imieniu dziękuję Darku, za pamięć o mnie, i za zaproszenie mnie na wyprawę. A za Twoim pośrednictwem Panom z biura Eventur Fishig.
Reasumując polecam kolegom wyprawę na Islandię. I jak mówi klasyk; na tej wyprawie były plusy dodatnie i ujemne. Do dodatnich to, to, że w ogóle się odbyła. Ilość i wielkość ryb. Każdy z nas, wielokrotnie poprawiał własne rekordy w wadze i długości złowionych dorszy. Dość komfortowe zakwaterowanie. W miarę wygodne łodzie. Do plusów ujemnych: brak suszarni na kombinezony, dla niektórych z pewnością brak zamrażarki na ryby. Nieco gorsze wyposażenie łodzi (brak wystarczającej ilości uchwytów na wędki).Ale najważniejsze brak samochodu. A jest to miejsce na przysłowiowym końcu świata i do cywilizacji jest spory kawałek. Na podróż w jedna stronę trzeba przeznaczyć ok. dwóch dni. Pobyty siedmiodniowe, w przypadku niemożności pływania, z powodu pogody wydają się być za krótkie. Optymalna długość pobytu moim zdaniem, to dziesięć dni.
Nam się poszczęściło. I pogada w sumie dopisała i najważniejsze był Dawid. Bez Dawida cała wyprawa była by mocno ograniczona i mielibyśmy moc problemów zaopatrzeniowych. Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla Ciebie i rodzinki Dawidzie.
Mini market na miejscu, oprócz sprzedawczyni o obfitych kształtach i kilku butelek napitku, właściwie niczego innego nie ofiarował. Miejscowa klubokawiarnia również nie najwyższych lotów. Pani podała zupę rybną z torebki!!!! Na pułkach stało kilka butelek alkoholu, koli i zdaje się piwa. Kawa, herbata. Nic ponad to! Po większe zakupy trzeba udać się do marketu „Bonus’ w Isafiordul. A to odległość kilkunastu kilometrów. Jest autobus, z tego co pamiętam kursuje dwa razy dziennie. Czas na zrobienie zakupów to około godziny. Czasu starcza na styk. To tyle moich wrażeń z wyprawy do Islandii. Może napisane trochę chaotycznie, ale nie wszystko już się w głowie poukładało. Cały czas jestem pod wrażeniem tego wyjazdu.

Andrzej (Longin).

P.S. Udział w wyprawie do Islandii wzięli, kolejność przypadkowa:
1. Darek (Easyrider)
2. Jarek (Jarwal)
3. Mariusz (Giaur27)
4. Marek (Przasnysz)
5. Michał
6. Andrzej (Longin)
7. Dawid (Audite) mimo, że mieszkał na miejscu można go spokojnie zaliczyć do członków wyprawy.
Jeszcze raz serdecznie wszystkim dziękuję za wspaniałą wyprawę, dobry humor, miłą atmosferą. Myślę, że koledzy uzupełnią mój opis wyprawy o swoje spostrzeżenia i ewentualne rady dla następców. Pozdrawiam.

Zdjęcia.
Dołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaDołączona grafikaJezioro. Jak na filmie 13-sty wojownik. MgłaDołączona grafikaDołączona grafika
To tyle! :) :) .Koledzy z pewnością uzupełnią i dodadzą więcej zdjęć!
  • Tom_S i LeSo lubią to


1 Komentarze

Dawno nie zaglądałem na to forum . Fajna relacja . Zawsze marzy mi się taka sytuacja żebym od ilości łowionych ryb chciał juz wracać do bazy ! żeby nie mieć już chęci zarzucić gumy lub pilkera do wody ,bo to wiąże się z kilku nasto minutowym holem kolejnej wielkiej ryby. Jeszcze w Norwegii tego nie doświadczyłem. Może czas pomyśleć na poważnie o wyprawie na Islandię . Przecież żyje się tylko raz !!!   Gratuluję udanej wyprawy.

    • audite lubi to