Zobacz pozostałą treść
Kategorie Zobacz wszystkie →
Szukaj artykułów
Najnowsze Artykuły 2
Najnowsze komentarze
-
Jezioro Onkivesi. Finlandia...
Sacha - 10 lip 2018 14:57
-
Wyprawa na wyspę gejzerów....
LeSo - 22 paź 2016 05:07
-
Dorsz na lekko (niekiedy wr...
fillipd4b - 30 maj 2016 12:55
-
Pstragi z Nord Norge
Michał Gdańsk - 23 mar 2016 17:59
-
Dorsz na lekko (niekiedy wr...
okonhel - 14 cze 2015 08:25
-
Dorsz na lekko (niekiedy wr...
Tomek88 - 23 mar 2015 07:27
0
Artykuły
Szwecja 2021 - szkiery Św. Anny.
25 cze 2021 21:01 |
longin
w Artykuły
Witajcie.
Wróciłem tydzień temu, ale po powrocie kilka spraw się nałożyło i nie bardzo miałem czas na siedzenie przed komputerem. Dopiero dziś.
Całą moją wyprawę do Skandynawii w tym roku mogę skwitować jednym słowem "UPAŁ". Jak jeżdżę do Skandynawii dwadzieścia lat, nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Przez cały okres pobytu temperatura sięgała 27 - 30 C. Rano ok. godziny 7.00 było 20 C. Im dalej w dzień tym bardziej gorąco. Sytuację ratował wiatr. Bywały dni,że wiał dość mocno. Łowienie w takich warunkach w dzień było dość dużym wyzwaniem. Wypływaliśmy na ryby dwa razy dziennie. Rano i popołudniu około 17 -18-stej. Kiedy słońce już tak mocno nie grzało. Łowienie w dzień w zatokach osłoniętych od wiatru było dość męczące z powodu duchoty w nich panującej. Rozgrzane powietrze z silnym zapachem lasu, łąk i roślinności wodnej utrudniało oddychanie. Byliśmy w odległości około 230 km od Sztokholmu na południe, i o 300 km na północ od Karlskrony. Czyli południowa Szwecja. Ale żeby temperatury po 30 C!!!
Ten upał powodował również nasze rozleniwienie. Parcie na ryby też skutecznie obniżył! Machanie spinningiem w tych warunkach przez parę godzin było wyzwaniem!
Popołudniu łowiliśmy na "lenia". To jest na żywca. Oczywiście o ile dało się go złowić. Bo były dni, gdzie rybki wymiatało z pod trzcinek i nic nie można było złowić. A pudełeczko z białymi robakami nieopatrzenie zostało na słońcu! Sytuację uratował makaronik.
Pojechałem na ryby wyposażony w gumy naszego portalowego kolegi Capt Lego. Miałem rożne rozmiary i różne kolory. Na duże gumy po wyżej 10 cm nie miałem ani jednego brania. Jeżeli ryby brały to na gumy nie większe niż 10 cm. A tych miałem tylko kilka. Gumy Marka są miękkie, przez co bardziej delikatne. Ogonki pracują znakomicie nawet przy bardzo wolnym prowadzeniu. Trzeba bardzo starannie dobierać wielkość i szerokość główek ( mam tu na myśli szerokość zaczepu na gumę), bo przy ich miękkości bardzo łatwo je rozerwać.
Miałem jednego kilera. Gumę o dł. ok 10 cm. Jeżeli były brania to właśnie na nią. Trwało to tak długo dopóki przy kolejnym braniu szczupak nie odgryzł mi ogonka. Potem była już tylko orka na ugorze. W sumie złowiłem kilkadziesiąt szczupaków. Żaden jednak nie przekroczył 70 cm. Nawet te łowione na "żywca". Oprócz szczupaków łowiliśmy śledzie, ale te po naszej stronie Bałtyku są większe. I żadnej innej ryby. Żadnego okonia, czy sandacza. Nie mówiąc już o troci czy łososiu bałtyckim, o którym wspominał pan od którego wypożyczaliśmy łódkę.
Wypad do Szwecji uważam jednak za udany po rocznej przerwie, spowodowanej covidem. Szwedzi przy wjeździe wymagają testu ujemnego na covida. Ważnego tylko 48 godzin, i przetłumaczonego na angielski. Przyjemność kosztuje 400 zł. Oczywiście przy wjeździe na teren Szwecji nikt o coś takiego nie pytał! Myślę,że jakbym go nie miał to z pewnością zatrzymała by nas policja.
W Polsce przy wjeździe też nikt o nic nie pytał.!
Domek.
Killer!
Bernikle z jednym pisklakiem!!!!
Czytaj artykuł → 0 komentarzy
Soroya Havfiskesenter zima lato 2019
17 sie 2019 18:33 |
robert_d
w Artykuły
Postanowiłem się pochwalić tegorocznymi wyprawami zimowa oraz letnia w Havfiskesenter na Soroya
Od 5 do 14 kwietnia mieliśmy z kolegami przyjemność łowić w bazie Havfiskesenter na Soroya
Kolejna zimowa wyprawa na polarne dorsze, jak zwykle, przebiegała podobnie: Litwa, Łotwa, Estonia, prom z Talina do Helsinek i tylko 1650 km do Oksfjord.
Droga na wyspę upływa nam w słońcu przy lekkim mrozie
.Zobacz załącznik: widoczek.jpg
Zobacz załącznik: fota prom.jpg
Przed 11 meldujemy się w bazie Havfiskesenter. Wita nas właściciel i po krótkim rozpakowaniu bagaży oraz dopełnieniu formalności papierkowych ruszamy na wodę.
Po kilkunastu minutach płynięcia zapisy są takie, że kolega się pyta czy na pewno na morzu łowimy czy na zbiorniku hodowlanym.
Zobacz załącznik: echosonda kwiec.jpg
Każdy wyciąga co chwilę fajne ryby. Nie ma puszczenia przynęty bez brania konkretnego dorsza
Zobacz załącznik: dorsaz 20 kg.jpg Zobacz załącznik: dorsz 25 kg.jpg
Zobacz załącznik: dorsz 223.jpg
kolejne dni upływają na poszukiwaniu okazów. Pogoda, mimo kilkustopniowego mrozu, jest idealna wiatr pomiędzy 2 a 4 m/s i tak do środy.
Zobacz załącznik: dorsz 1`2kg.jpg
Od środy pogoda się psuje i postanawiamy zakończyć dzień wcześniej przygodę na Soroya w bazie Havfiskesenter . Cóż powiedzieć, kolejny udany wyjazd w zgranej ekipie i w świetnie zorganizowanej bazie. Co do zimowych dorszy nie będę pisał o ilościach. Niech ci co, chcą się sprawdzić wybiorą się w marcu lub w kwietniu i się sami przekonają co na nich tam czeka.
Zobacz załącznik: zima.jpg
Kolejna wyprawa w to samo miejsce tym razem w terminie od 26 lipca do 2 sierpnia. Podróż taka jak zwykle.
Tym razem pogoda nas bardzo zaskoczyła, zmiana frontu atmosferycznego, przywitała nas gęstą mgłą i niską temperaturą. Średnio przez cały wyjazd był około 7 stopni i bardzo duża wilgotność.
Ryby były bardzo chimeryczne, trudno było znaleźć większe okazy. Dominowały wszędobylskie dorsze takie 5 – 7 kg ale dla wytrwałych nagroda się trafiała:)
Zobacz załącznik: dorsz 12 kg lipiec.jpg
Zobacz załącznik: dorsz luipiec.jpg
W trakcie łapania przy dnie nasze przynęty jak zwykle atakowały zębacze
Zobacz załącznik: zębacz.jpg
W toni można było liczyć na kontakt z większym czarniakiem,
Zobacz załącznik: czarniak.jpg
Z rozmów z pozostałymi załogami wynikało, że trzeba szukać ryby i kombinować z przynętą. Koledzy z Litwy łowili sporo halibutów do 15 – 35 kg. Nam się takie nie trafiały, może brak umiejętności lub przysłowiowego farta. Ale za to trafił się całkiem jak na lato fajny dorsz
Zobacz załącznik: gruby dorsz lipiec.jpg
Halibuty też połowiliśmy, ale niestety ich wielkość pozostawiała wiele do życzenia (max 90 cm)
Zobacz załącznik: mały hali.jpg
wszystkie wracały do wody. Mi oraz moim kompanom kulinarnie nie za bardzo pasują, dla mnie jest to wyłącznie ryba sportowa, złap i wypuść. A do jedzenia to tylko dorsz:)
Podsumowując wyprawę nic nie ma na minus. Kto kombinował i dużo pływał to rybki fajne połowił. Nie będę ponownie pisał o samej bazie, bo w dalszym ciągu wszystko jest na bardzo wysokim poziomie i nie ma się do czego przyczepić. Właściciel bazy Darek jak zwykle był bardzo pomocny we wszelkich sprawach. Jednym słowem pełny profesjonalizm w podejściu do klienta. Warto dodać, że obecnie łodzie mają nowe echa HUMMINBIRD HELIX 9, które robią dobrą robotę.
Na koniec pozdrowię kompanów wspólnych wypraw Czarka, Staszka, Jacka oraz moich przyjaciół z Wrocławia: Roberta, Marcina i Grubego Rycha.
Robert
Czytaj artykuł → 0 komentarzy
Jezioro Onkivesi. Finlandia 2018.
07 lip 2018 18:01 |
longin
w Artykuły
Finlandia 2018.
Tegoroczny wyjazd do Finlandii był moją trzecią wyprawą na fińskie łowiska. A drugi wyjazd w to samo miejsce. Jezioro Onkivesi w okolicy Siilinjarvi. Byłem jeszcze na szkierach w pobliżu Turku. Zbiornik Onkivesi jak na warunki fińskie nie należy do zbyt wielkich jezior. Powierzchnia 113,6 km2. Nie jest również najgłębsze. Średnia głębokość 3 - 4 metry. Są głęboczki sięgające 10 – 15. Największa głębia to 36 metrów.
Rybostan jest stosunkowo bogaty. Występują tu w dużej ilości okonie, niestety nie nalezą do tych największych, szczupaki, sandacze, troć jeziorowa i pstrąg tęczowy ( w znikomej ilości).
Z białorybu: leszcze i inne leszczo - podobne ( krąpie, czy rozpióry), płocie, liny i jazie. Oraz miętusy i węgorze. Dno jest urozmaicone. Są kamienisto - piaszczyste blaty. Jak również miejsca o mulistym podłożu, z dość bogatą roślinnością podwodną. Całe mnóstwo mniejszych i większych wysp. Zwężeń i wypłyceń śródjeziornych. W zachodniej części jeziora, w jednej z licznych zatok, jest tzw.”koski”. Czyli krótki odcinek rzeki, o szybkim nurcie łączący się z sąsiednim jeziorem Maaninkajarvi.
Miejsce to, jest znane pod nazwą Viannankoski. Długość tego kanału wynosi ok. 400 metrów. Ze średnim przepływem około 25m3/s. Gatunki ryb: pstrągi, troć jeziorowa, sandacz ,szczupak, okoń i inne. Limity dotyczące ryb, obowiązują w zależności od długości wędkowania. Maksymalnie można zabrać trzy łososiowate. Wymiary ochronne: troć jeziorowa 60 cm, pstrągi 60 cm, sandacz 42 cm. Pozostałe gatunki bez wymiaru ochronnego i bez limitu. W ciągu sześciu godzin połowu, można zabrać po jednej rybie z wymienionych gatunków. Metody dozwolone: spinning i sztuczna mucha. Żywa przynęta zabroniona. 6 -ć godzin połowu to koszt 12 €, 12 godzin 18 €, cały dzień 25 €.
Na jeziorze Onkivesi wszystkie metody dozwolone. Miejscowi mogą używać nawet sieci, i pułapek na raki. Wędkarze powyżej 65 roku życia i do 18 roku życia, są w Finlandii zwolnieni od opłat. Zezwolenie roczne dla wędkarzy po miedzy 18 a 64 rokiem życia w tym roku (2018 ) wynosiło 45 €. Na niektórych akwenach obowiązują jeszcze opląty właścicieli wody. Na ogół nie wielkie. Jako, że wody w Finlandii nie są bezpańskie.
Wyjeżdżamy bardzo wcześnie rano, o godzinie 4, jako że mamy do przejechania 1300 km do noclegu w Tallinie. Podróż przebiega bezkolizyjnie, nie licząc kilku spowolnień koło Rygi, ze względu na remonty dróg. Na drugi dzień rano o 7.30 przeprawiamy się promem do Helsinek. Stąd mamy tylko ok. 500 km do celu. Na miejsce przybywamy o 14. Załatwiamy sprawy kwaterunkowe. Rozpakowujemy sprzęty. Szybki posiłek, kawa i na jezioro. Plaga komarów. Na jeziorze nie gryzą. Łowimy po dwa czy trzy szczupaki kilka okoni. Jak na pierwszy krótki wypad na ryby, doskonale. W domku walczymy z komarami. Instalujemy elektryczny odstraszacz komarów. Bez tego urządzenia chyba nie sposób by było wytrzymać. Każde zbrojenie wędki na zewnątrz domku, to w głównej mierze walka z komarami. Nie pomagają żadne Offy czy Muggi. Tyle ich jest. Jedynym ratunkiem na komary jest lekki wiaterek, który właściwie wieje przez cały dzień. Na wędkowaniu upływają nam kolejne dwa dni. Raz łowimy więcej, a raz mniej ryb. Głównie to szczupaki i okonie. Niestety szczupaki nie te z największych, wszystkie w granicach 60 – 80 cm. A w tym jeziorze został złowiony mój największy szczupak miał 120 cm. Niestety pogoda zaczyna się psuć. Jest chłodno, wietrznie i pada deszcz. Czasem wręcz leje. Ale nie zważamy na to. Wtorek przeznaczamy na „koski”. Viannankoski jest w odległości 30 km od naszego domku. Jemy spóźnione śniadanie i wyjeżdżamy. Opłaciliśmy wędkowanie za sześć godzi. Od 12 do 18.00.
W międzyczasie telefonuje do mnie Andrzej –„Szczepek” jest z kolegami Krzysiem- Sensas i Januszem - Jans w Norwegii. Z pytaniem jaka u nas pogoda i czy ewentualnie mogli by się zatrzymać w tej samej bazie. Bo w Norwegii z powodu niesprzyjającej pogody wędkowanie na oceanie jest nie możliwe. Rozmawiam z właścicielką bazy. Mogą przyjeżdżać bez problemów. Ale pogoda i u nas psuje się znacząco.
Co prawda w wędkowaniu z brzegu na kanale nie przeszkadza, ani silny wiatr, ani deszcz. Opady powodują jedynie to, że wędkowanie jest trochę mniej przyjemne. Przez pierwsze cztery godziny nic się nie dzieje. Nie licząc tego, że złowiłem dwa nie wielkie okonie. Około godziny 16 przyjeżdża Fin i pyta co się dzieje. Odpowiadamy, że nic. Kończymy picie kawy i bez zbytniej nadziei idziemy wędkować . I nagle w ciągu kilkunastu czy kilkudziesięciu minut łowimy po cztery sandacze, kilka szczupaków i okoni. Z łowiska schodzimy na pięć minut przed końcem czasu. Przemoczeni zziębnięci, ale w sumie zadowoleni.
Mimo że nie udało się nam złowić żadnej łososiowatej ryby.
Następny dzień budzi się ponury z silnym deszczem i jeszcze większym wiatrem. Fala i wiatr uniemożliwia w naszym pojęciu bezpieczne pływanie po jeziorze. Chłopcy przyjechali z Norwegii i wpadli zdaje się z deszczu pod rynnę. Wypływają na jezioro, łowiąc w tych ciężkich warunkach kilka szczupaków i zdaje się metrowego sandacza.
My robimy sobie dzień kawiarniany. Jedziemy do Siilinjarvi uzupełnić zapasy. Jedziemy również do Kopio zwiedzając miasto. W okolicy ratusza na placu targ z różnymi artykułami. Ja zamawiam porcję smażonych w pikantnej panierce szprotek. Bardzo dobre. A do piwa były by znakomite. Szkoda, że nad polskim Bałtykiem nikt nie wpadł na pomysł sprzedawania do piwa smażonych szprotek, których jeszcze w Bałtyku dość dużo.
Następny dzień również bardzo wietrzny i deszczowy. Bawię się wędką spławikową, z nie wielkiego pomostu łowiąc płocie, leszczyki i okonie na czerwonego robaka.
Kolejny, już przed ostatni dzień, pogoda się poprawia. Wypływamy na jezioro. Łowimy okonie szczupaki. Kolega łowi na trolling dużego jazia ma 50 cm.
I jeszcze raz potwierdza się moje przekonanie, że do Skandynawii trzeba jeździć na minimum 10-ć dni. Bo jeżeli trafi się na nie pogodę to tydzień może być za mało. W tym roku z powodu perturbacji z pagodą łowiliśmy tylko w sumie trzy dni. To stanowczo za mało. Dwa dni wyrwane z połowów przez fatalną pogodę.
W drodze powrotnej jakieś 200 km od Helsinek spada ciśnienie w prawym przednim kole. Domyślam się, że „guma”. Na stacji benzynowej dopompowujemy powietrze i szczęśliwie docieramy do promu. Po drugiej stronie zatoki fińskiej już w Tallinie szukamy wulkanizacji. Znajdujemy czynny warsztat wulkanizacyjny, a jest około godz 16. Many szczęście. Kilka minut i naprawione. Usługa kosztowała nas 15 €. Ruszamy w drogę powrotną do domu. Nocleg mamy zarezerwowany w miejscowości Bauska w pobliżu byłej granicy łotewsko – litewskiej. Dalsza podróż przebiega bez problemowo ( nie licząc korka z powodu przebudowy drogi w okolicy Częstochowy. Buduje się południowa część autostrady A1. W domu jesteśmy około 19.
W tym roku prze de mną jeszcze jesienna wyprawa do Mikkelvik. Mam nadzieję, że warunki pogodowe będą znośne.
Właściwie można planować już wyprawy na następny rok. Choć w moim przypadku powinienem rozważyć na spokojnie, czy na tym nie zakończyć wypraw do Skandynawii. Czas i lata lecą bezustannie. Jestem coraz mniej sprawny fizycznie. A to przeszkadza.
Pozdrawiam Szczepka i kolegów.
Może coś dopiszą te tego od siebie, albo wrzucą kilka fotek.
Andrzej (Longin).
Łodzie i nasz domek.
Mój arsenał!
Załamanie pogody, silny szkwał przechodzący przez jezioro
"Koski" góra. Śluza.
Środek, w głębi ujście do jeziora. Razem ok 400 metrów.
Mieszkańcy "koski".
Jeden z wielu z jeziora. Może nie rekordowy, ale zawsze ryba!
Jaź 50 cm i jego łowca.
Plac ratuszowy w Kuopio i szprotki z tegoż placu.
Robiliśmy za holownik po awarii silnika
Czytaj artykuł → 1 komentarzy
Arktyka - zorza i halibuty. Mikkelvik późna j...
09 gru 2017 15:43 |
longin
w Artykuły
Relacja z wyprawy wędkarskiej do Mikkelvik.
Czytaj artykuł → 0 komentarzy
Wyprawa na wyspę gejzerów. Islandia 2016.
12 wrz 2016 16:53 |
longin
w Artykuły
Islandia.
Islandia! Terra incognita – Ziemia nieznana dla większości Polaków. Wędkarsko „biała plama.” Choć w ostatnich czasach ulega to zmianom. W chwili obecnej Polacy są drugą grupą narodowościową w Islandii, po rdzennych Islandczykach. Wyspę zamieszkuje ok. 300.000 tyś mieszkańców. Znaczną ich część stanowią Polacy.
Islandia należy do najpóźniej zasiedlonych obszarów Europy. Pierwsi osadnicy pojawili się w 874. Byli to norwescy wikingowie, oraz celtyccy osadnicy. Nie wyklucza się, że brali w tym udział również Słowianie! Być może dlatego, niektórych z nas ciągnie do Islandii.
Fauna i flora na Islandii jest dość uboga. Nie ma dużych drapieżników, gadów ani płazów. Nie wielka ilość ptaków drapieżnych. Kilkanaście gatunków ptaków morskich. W wodach śródlądowych pstrągi, a w rzekach wpadających do oceanu łososie. Za to Ocean wynagradza to ubóstwo, ilością i wielkością ryb. Przyroda – prawie nie ma lasów. Wycięte przez osadników na budowę domów i łodzi. Trochę trawy i porostów. Mchy. Tym żywią się tutejsze owce. Tak, że słowa Darka w rozmowie telefonicznej z żoną, że nawet mamy laski – które to słowo, zmroziło żonę, dotyczyło kilku rachitycznych drzewek udających las. A nie przysłowiowych „lasek”!
Ale od początku. Od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie myśl, aby powędkować w wodach okalających Islandię. Nie miałem jednak pomysłu jak to wcielić w życie. W połowie ubiegłego roku zadzwonił do mnie Darek (easyrider) z pytaniem: jedziesz do Islandii!!! Jest okazja, dwa tygodnie. Samolotem. Na zachodzie Islandii. Gonitwa myśli. Pewnie, że tak. Jadę! Muszę jakoś przekonać żonę. Bo po pod koniec maja, mam zaklepany wyjazd na Nordkapp! Uff! Jakoś się udało przekonywanie. Bardzo szybko wykrystalizowała się szóstka chętnych. Zaczynam zbierać informacje na temat Islandii, warunków tam panujących i sposobach łowienia ryb. Ocean, a właściwie Morze Grenlandzkie. Cieśnina Duńska oddzielająca Islandię od Grenlandii. Silne pływy. Wszystko inne od znanych mi wód norweskich. Inne od Nordkappu, choć krajobrazowo można się dopatrzyć jakowyś podobieństw.
Trochę podobieństwa do Nordkappu można się dopatrzyć!
Odliczamy dni do wyjazdu. Na początku jest ich ponad trzysta. Czas jednak szybko płynie. Nadchodzi pora wyjazdu. Umawiamy się wszyscy u Darka. A od niego jedziemy na Okęcie. Start o godzinie 21.00. Po czterech godzinach lotu lądujemy w Reykjaviku. W środku nocy. O 2-giej naszego czasu. A, że jest dwie godziny różnicy, to w Islandii jest 24.00. Odbieramy bagaże, najważniejsze tuby z wędkami. Na szczęście wszystko dociera z nami. Bagaże jadą do celu naszego pobytu miejscowości Sudureyri. A my do hotelu Viking w Reykjaviku. Rano z podręcznym bagażem meldujemy się na lotnisku krajowym Reykiaviku i po krótkim 45 min locie lądujemy w Isafjordul. A stąd ma kołach do odległej o kilkanaście kilometrów naszej bazy w Sudureyri. Wita nas Islandczyk – Robert. Prowadzi do domku, po czym do portu. Pokazuje łódź i objaśnia co i jak. Na mapie pokazuje najlepsze rewiry wędkarskie. Łodzie przypominają nie co te, ze Skarsvag. Jednak te z Nordkappu, jakby lepiej przemyślane pod potrzeby wędkujących. Brakuje kilku drobnych, ułatwiających życie rzeczy. Ale nic to!
Ta z nr. 10 - nasza!
Kilka godzin oczekiwania, w końcu docierają bagaże i tuby z wędkami. Uzbrajamy sprzęt i hajda na wodę. Tym bardziej, że pogoda sprzyja. A wszyscy najbardziej obawialiśmy się pogody, która jest tu jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż w Norwegii. Zdarzają się bardzo silne wiatry i co za tym idzie duża i niebezpieczna fala. Przed czym bardzo oszczegał Robert.
Na łodziach dwa dość duże pojemniki, wypełnione w 1/3 lodem. Wypływamy.
Po godzinnym rejsie docieramy do oznaczonego łowiska głębokość od 60 do 100 metrów. Pierwszy zjazd pilkerów i gum w stronę dna. Po chwili wszyscy mocujemy się z dorszami w granicach 10 -15 kg. Pierwsze ryby na pokładzie! Kolejne opuszczenie pilkerów. I tu zaczynają się schody! Wszyscy stękamy, naprężamy mięśnie, próbując przełamać opór złowionych ryb. Każda wyholowana ryba ma dobrze powyżej 10-ciu kilo! Kilka zbliża się do magicznej granicy dwudziestu kilogramów!. Czegoś takiego jak do tej pory nie doświadczyłem. Co chwilę któryś z nas wypowiada nie bardzo cenzuralne słowa, mocując się z rybą. Bolą ręce i plecy. Xzogi przechodzą na prawdę poważny test. Po jakiś dwu godzinach mamy wszyscy dość. Postanawiamy, co było do tej pory nie do pomyślenia, spłynąć z łowiska i poszukać nie co mniejszych ryb!!! Oba pojemniki na ryby szybko się wypełniły, a my bardzo zmęczeni i zadowoleni. Płyniemy do domu, na zasłużony odpoczynek.
Jesteśmy podekscytowani rozmiarami i ilością dużych ryb. Jeżeli tak ma wyglądać każdy połów, to czeka nas olbrzymia harówka! Zobaczymy. Wszystko przed nami.
Jeszcze w kraju nawiązujemy kontakt z kolegą portalowym Dawidem (Audite). Czekamy na niego z dużą ciekawością. Okazuje się być bardzo sympatycznym i niezmiernie pomocnym kolegą na tym odludziu. Dzięki niemu nie mamy problemu z zaopatrzeniem. Do najbliższego sklepu jest kilkanaście kilometrów, a nie dysponujemy samochodem. Zdani bylibyśmy na komunikację autobusową. A to komplikowało by wypłynięcia na ryby. Bo ktoś musiałby jechać do sklepu. Tylko kto? Trzeba by chyba losować. Na szczęście jest Dawid. Umawiamy się na „wieczorek zapoznawczy”! Przyjeżdża wraz z niezmiernie sympatyczną żoną Agnieszką, przepyszną zupą rybną i przenośną wędzarką. Ma również kilka kawałków gotowego do wędzenia halibuta. Relacja z tego spotkania jest w wątku Islandia na poważnie. Wędzarka bardzo się przydała. Właściwie co dziennie wędziliśmy kilka tuszek dorszy, które to urozmaicały nasz jadłospis. Bo mogliśmy nie tylko smażyć dorsze, czy robić niezwykle smakowite zapiekanki w wydaniu Mariusza czy Darka.
Codzienne rejsy na ryby kończyły się zazwyczaj kilkugodzinnym zmaganiem się, z dużymi dorszami Czasem przyłowem były karmazyny, zębacze i nie wielkie czarniaki. Niestety nie mieliśmy okazji zmierzyć się z królem tutejszych wód halibutem. Ale tak naprawdę nie bardzo go szukaliśmy z dwu powodów. Nie bardzo wiadomo było gdzie go znaleźć, a po drugie wystarczająco mocno w kość dawały tutejsze dorsze. I nikt, za bardzo nie miał ochoty na kolejne przeciąganie liny. Nie bardzo pomocny w tej sprawie był również Islandczyk - Robert. Nie chciał, albo nie mógł wskazać dobrej miejscówki halibutowej. Co w sumie nie bardzo przeszkadzało, bo wynagradzały to dorsze, zarówno swoją wielkością jak i ilością.
Islandzkie zwyczaje są nie co odmienne od norweskich. Wszystkie złowione ryby trzeba oddać do miejscowej przetwórni. Szacuję, że w sześciu bez specjalnego napinania się i łowiąc kilka (pogoda), najwyżej kilkanaście godzin dziennie mogliśmy złowić około 1,5 tony dorszy i innych ryb. O tym, żeby zamrozić ryby i zabrać je do domu nie ma co marzyć. Nie jest tak, jak w Norwegii gdzie są do tego odpowiednie zamrażarki i można zamrozić i zabrać określoną ilość ryb. Tu nie. W domku jest zwykła lodówka, gdzie od biedy można trochę ryb zamrozić. W pierwszej wersji mieliśmy dostać po kilka kilo zamrożonych i odpowiednio zapakowanych ryb na powrót do domu, ale później się okazało, że za ryby trzeba by było zapłacić. Przynajmniej ja tak zrozumiałem. Wobec powyższego i zważywszy na długość powrotu do Polski, osobiście nie zabrałem ryb. W dniach kiedy pogoda nie bardzo sprzyjała pływaniu na otwartym morzu, łowiliśmy na naprędce sklecone zestawy płastugowe, miejscowe flądry. Miejscem było wejście do fiordu osłonięte od wiatru. Czasem brały również dość duże dorsze czy zębacze. Co traktowaliśmy jako przyłów. Zabawa była jednak przednia.
Jadąc do Islandii, wiadomo nam było o tutejszej jagnięcinie. Zresztą , owiec jest kilkakrotnie więcej niż mieszkańców. Owce są ,że tak powiem puszczone samopas na okres kilku miesięcy. Pasą się na tutejszych halach, bez nadzoru. Nie mają właściwie żadnych wrogów naturalnych, nie licząc samochodów. Na Islandii nie występują większe drapieżniki, oprócz lisa polarnego, którego jest bardzo nie wiele, bo hodowcy owiec doszczętnie go wytępili. Nie jako na zapas. Bo mógłby być niebezpieczny dla jagniąt. I w chwili obecnej jest (lis) objęty ochroną gatunkowa. Niebezpieczni dla owiec są jak pisałem ludzie, a właściwie ich samochody. Owce jak to owce, nie bardzo przestrzegają zasad poruszania się po drogach. I w każdej chwili w dowolnym miejscu mogą przebiec na drugą stronę jezdni. Co w wielu przypadkach, kończy się w najlepszym razie potrąceniem zwierzęcia. Jeżeli w takim wypadku zjawi się policja, winny zawsze jest kierowca. I nie ma tłumaczenia, że owca nagle wybiegła na drogę. Trzeba uważać. I koniec.
To też pewnego razu poprosiliśmy Dawida o zakupienie tutejszej jagnięciny. Przywiózł gotowy udziec, zapakowany próżniowo i zaprawiony odpowiednią marynatą. Do tego gotowy sosik i czerwona kapustkę w słoiku. Co do kapusty byłem sceptyczny, zważywszy jak smakują takie gotowce w Polsce. Po rozpakowaniu udźca włożony został do nagrzanego piekarnika. Czas pieczenia: tyle ile waży.. Mięsko upiekło się „koncertowo”. Darek podał do tego, swoje popisowe ziemniaki. Smakowało wszystko wybornie! O dziwo kapusta również okazała się być bardzo smaczną. W drodze powrotnej udźce (gotowce) przyleciały do Polski.
Był również dzień, w którym ze względu na niesprzyjające warunki na morzu, postanowiliśmy wykorzystać do wędkowania na słodkowodnym jeziorze . Oddalone ono było od naszej miejscowości o 160 km. Czyli na tutejsze warunki jakieś 2,5 godziny drogi, samochodem. Samochodu użyczył nam – któż by inny, jak nie Dawid. Odległość niby nie duża. Ale musieliśmy pokonać dość spore góry. Droga wąska i bez nawierzchni asfaltowej. Coś w rodzaju szutru. Wąska. Wspinająca się mocno do góry. Widoki przepiękne. Dla tych jednak, co nie maja lęku wysokości. Bo zawsze, z którejś strony samochodu była dość znaczna różnica wysokości od dna doliny! Całą drogę zastanawiałem się co będzie jak z przeciwka nadjedzie Tir! Na szczęście nie nadjechał. Po drodze oglądaliśmy jeden z największych wodospadów Islandii Dynjandi o wysokości 100 metrów. Wnętrze wyspy koloru popielato - brązowego, prawie bez roślinności. Tylko gdzie nie gdzie niewielkie zbiorniki wodne. Robi to dość ponure wrażenie. Widać gołym okiem, że to miejsce powstało na skutek działalności wulkanicznej. Zresztą bywały dni, gdzie w powietrzu czuć było zapach siarki, czy siarkowodoru. Woda w łazience, w hotelu Viking mocno pachniała siarkowodorem. Kiedy w końcu dotarliśmy do jeziora, okazało się, że nie ma mowy o jakimkolwiek wędkowaniu. Przeszkodą był bardzo silny, prawie porywisty wiatr. Lekkie 10 czy 15 gramowe przynęty nie miały prawa pokonać siłę wiatru. A objeżdżać jezioro z drugiego końca to kolejne kilkadziesiąt kilometrów, po już całkiem ledwo przejezdnej drodze. Zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do domu! Szkoda. Bo jezioro ponoć wypełnione dorodnymi okazami różnych gatunków pstrągów!
Codzienne wypłynięcia na ryby i zmaganie się z dorszami skutkowało dość dużym, ale bardzo przyjemnym zmęczeniem. Można sobie wyobrazić jakie tu były łowione ryby, przed kilkudziesięcioma laty. Nawet teraz, w dobie olbrzymiej presji rybackiej i wędkarskiej mieszkają w wodach okalających Islandię prawdziwe potwory. A byliśmy ponoć w nie najlepszej porze, jeżeli chodzi o dorsza. To co tu musi się dziać, jak jest dobry czas. Ryby można właściwie złowić w każdym miejscu. Nawet z brzegu. Te największe są jednak na głębokościach około 100 metrów. Co przy silnym dryfie, bywało nie kiedy nawet dwa węzły. Lekkie pilkery, czy gumy miały problem z osiągnięciem tej głębokości. Jadąc do Islandii należy mieć w swoim arsenale pilkery o ciężarze znacznie powyżej 500 gram. I duże gumy takie o długości ok. 40 cm z dużymi ciężkimi główkami. Tak, że Tadziowe Zgredy (300g) były dobre tylko w dniach kiedy nie było silnych pływów. Dobrze się sprawdzały banany Tadzia, te z dużą gramaturą. Ale chyba najlepszą i bardzo selektywną przynętą były duże gumy. Na które właściwie brały, około 20 kilowe dorsze. Ja swojego największego dorsza złowiłem na systemik Kapitana – (Scary Skull). Choć, chyba łowiłem za mało agresywnie. Nie mam wprawy i nie bardzo wiem jak się tym posługiwać. Branie było niedostrzegalne. Chyba w momencie kiedy czarniak był bez ruchu. Niestety systemik poszedł do przetwórni, przez nieuwagę i nie odzyskałem go. Na następną wyprawę, jeżeli dojdzie do takiej, należy się zaopatrzyć w pilkery o gramaturze pomiędzy 500 a 1000 gram. Duże, naprawdę, duże gumy. Takie po 40 – 50 cm z dużymi i ciężkimi główkami. Kilka pilkerów o mniejszej gramaturze i parę mniejszych gum. Tak, że koledzy którzy odlewają główki powinni znacząco zwiększyć ich gramaturę. W miejscach w których łowiliśmy, dno w większości piaszczyste prawie bez zaczepów. Przy nie pływalnej pogodzie, trzeba mieć kilka makrelowych czy płastugowych systemików na flądry. Każde wyjście i wejście do portu należało zgłosić do kapitanatu portu w Isafiordul. To ze względów bezpieczeństwa.
Nasze domki stały nad odciętym kawałkiem fiordu przez groblę na której wybudowano drogę . To jeziorko połączone było z morzem przepustem, w czasie którego w zależności czy był przypływ, czy odpływ, podnosił się, lub opadał poziom wody. Jezioro zamieszkiwały jak się to mówi, smażalne dorsze. Które chodziliśmy karmić z niewielkiego pomostu odpadkami ryb przeznaczonych do smażenia. Dorsze te były tak oswojone, że brały z ręki pokarm. Można je było, nawet „pogłaskać”! Dość ciekawe wrażenie, bo wszystko zimne. I woda i ryby! A to co żyje jest przecież ciepłe!
Generalnie wyprawa na Islandię zapisze się w mojej pamięci jako niezwykłe doświadczenie i zostawi niezapomniane wrażenia. Wyprawa ze wszech miar udana. Nigdy nie przypuszczałem, że będę spływał z łowiska, z ulgą. Z przemęczenia!!! Pomysłodawcą całego przedsięwzięcia był Darek (easyrider). Który zorganizował (i co ważniejsze namówił skutecznie do wyprawy naszą szóstkę), wyjazd przy pomocy biura Eventur Fishing z Warszawy. W swoim imieniu dziękuję Darku, za pamięć o mnie, i za zaproszenie mnie na wyprawę. A za Twoim pośrednictwem Panom z biura Eventur Fishig.
Reasumując polecam kolegom wyprawę na Islandię. I jak mówi klasyk; na tej wyprawie były plusy dodatnie i ujemne. Do dodatnich to, to, że w ogóle się odbyła. Ilość i wielkość ryb. Każdy z nas, wielokrotnie poprawiał własne rekordy w wadze i długości złowionych dorszy. Dość komfortowe zakwaterowanie. W miarę wygodne łodzie. Do plusów ujemnych: brak suszarni na kombinezony, dla niektórych z pewnością brak zamrażarki na ryby. Nieco gorsze wyposażenie łodzi (brak wystarczającej ilości uchwytów na wędki).Ale najważniejsze brak samochodu. A jest to miejsce na przysłowiowym końcu świata i do cywilizacji jest spory kawałek. Na podróż w jedna stronę trzeba przeznaczyć ok. dwóch dni. Pobyty siedmiodniowe, w przypadku niemożności pływania, z powodu pogody wydają się być za krótkie. Optymalna długość pobytu moim zdaniem, to dziesięć dni.
Nam się poszczęściło. I pogada w sumie dopisała i najważniejsze był Dawid. Bez Dawida cała wyprawa była by mocno ograniczona i mielibyśmy moc problemów zaopatrzeniowych. Jeszcze raz serdeczne podziękowania dla Ciebie i rodzinki Dawidzie.
Mini market na miejscu, oprócz sprzedawczyni o obfitych kształtach i kilku butelek napitku, właściwie niczego innego nie ofiarował. Miejscowa klubokawiarnia również nie najwyższych lotów. Pani podała zupę rybną z torebki!!!! Na pułkach stało kilka butelek alkoholu, koli i zdaje się piwa. Kawa, herbata. Nic ponad to! Po większe zakupy trzeba udać się do marketu „Bonus’ w Isafiordul. A to odległość kilkunastu kilometrów. Jest autobus, z tego co pamiętam kursuje dwa razy dziennie. Czas na zrobienie zakupów to około godziny. Czasu starcza na styk. To tyle moich wrażeń z wyprawy do Islandii. Może napisane trochę chaotycznie, ale nie wszystko już się w głowie poukładało. Cały czas jestem pod wrażeniem tego wyjazdu.
Andrzej (Longin).
P.S. Udział w wyprawie do Islandii wzięli, kolejność przypadkowa:
1. Darek (Easyrider)
2. Jarek (Jarwal)
3. Mariusz (Giaur27)
4. Marek (Przasnysz)
5. Michał
6. Andrzej (Longin)
7. Dawid (Audite) mimo, że mieszkał na miejscu można go spokojnie zaliczyć do członków wyprawy.
Jeszcze raz serdecznie wszystkim dziękuję za wspaniałą wyprawę, dobry humor, miłą atmosferą. Myślę, że koledzy uzupełnią mój opis wyprawy o swoje spostrzeżenia i ewentualne rady dla następców. Pozdrawiam.
Zdjęcia.
Jezioro. Jak na filmie 13-sty wojownik. Mgła
To tyle! .Koledzy z pewnością uzupełnią i dodadzą więcej zdjęć!
Czytaj artykuł → 1 komentarzy
Pierwsze portalowe spotkanie 11.10.2014 Władys...
16 paź 2014 09:10 |
Gość
w Artykuły
Tniemy A1 ,telefony się grzeją , jedni przed nami , drudzy gdzieś w korku za nami ale kierunek ten sam – Władysławowo. Punkt zbiorczy – knajpa „U Chłopa” pierwsi meldują się Ola i Darek /darboch/ , witają pozostałych – Warszawa,Kielce i Malbork . Brakuje Poznania -gdzieś błądzą. O 23-ej zamykają knajpę więc czas na Maszoperię . Po półgodzinie dobija też Poznań z nie tęgimi minami / mały incydent pod knajpką/. Dalsze przywitania i rozmowy starych druhów przy małym co nieco . Niektórzy zmęczeni podróżą próbują zrekompensować to snem pod pokładem. Około 3-ej wyruszamy na łowiska i wraz ze świtaniem pierwsze pilkery wpadają do wody. Są też i pierwsze ryby których tego dnia nie brakowało. Szyper stara się jak może i szuka coraz to większych ławic informując nas na bieżąco co dzieje się pod nami i na jakiej jesteśmy głębokości. Ma też cenne informacje jak łapać – kiedy spod kutra kiedy rzucić dalej i próbować z opadu innym razem żeby spróbować w toni . Osobiście podobały mi się te informacje bo miałem wrażenie że jestem na swojej łódce i mam ekran echa przed sobą . Obsługa kutra zaserwowała nam śniadanko na ciepło a później gorącą zupkę. We wspaniałej atmosferze /i pełnymi kastrami / nie wiadomo kiedy minął nam ten wspaniały dzień pomimo że przelotny deszczyk dawał czasem znać o sobie. Rywalizację o największą rybę wygrał Andrzej /Szczepek/ prawie cztero kilowym dorszem i zgarnął nagrodę ufundowaną przez Michała /Kaz/ a była to flaszka zacnego trunku – miód pitny dwójniak nagrodzony brązowym medalem na największym na świecie konkursie miodów pitnych Mazer Cup w 2012 r. Była też nagroda - pilker z odpowiednią dedykacją za najmniejszą rybę tzw. zgredzikowe . W tej konkurencji nie do pokonania był Mariusz /Giaur27/ jak ktoś złapał mała On natychmiast łapał zawsze mniejszą. Fundatorem „ zgredzikowego „ był Tadeusz /Tleilax/ który dla upamiętnienia naszego spotkania obdarował wszystkich uczestników pamiątkowymi pilkerami z nazwą naszego portalu oraz nickiem obdarowanego . Tadziu dziękujemy za tą wspaniałą pamiątkę. Rejs zakończyliśmy w porcie już dobrze po 22-ej skąd udaliśmy się do „Pomorzanki” gdzie przy kolacji na dużym ekranie obejrzeliśmy zapowiedz filmu z wyprawy do Norwegii zrobionego przez Adama / Padonis /. Trudy rejsu i zmęczenie dało znać o sobie pomału żegnaliśmy się bo następnego dnia rano wyjeżdzaliśmy o różnych porach .
Ps. Wybaczcie jakość zdjęć z telefonu.
Pierwsi uczestnicy "U Chłopa"
Będzie się działo
Sprzęt gotowy już nie daleko
A ja mu "pijany wieprzu" i chodu w długą
I mówią że na to Halinki nie da się wyciągnąć
Na ludziach znam się wyśmienicie i mówię Wam że skoczy
W Darłowie to ja minimum 5 limitów mam za każdym razem
To co się chłodzi to się nie zmarnuje
Ty Krzysiu na tych łowiskach to stary bywalec
Słodziak mówił że trening czyni mistrza więc trenuję na czym się da
Ten duży to będzie dla Oli
Coś konkretnego
Hahaha Mistrzu
Czytaj artykuł → 1 komentarzy
Piaskowy Dorsz 2014
15 paź 2014 05:37 |
LeSo
w Artykuły
11 października w Karwi odbył się 5 Ogólnopolski Mityng Surfcastingowy " PIASKOWY DORSZ 2014" Organizatorem zawodów był Sportowy Klub Wędkarstwa Morskiego " Pomuchel - Lębork" Miejsce zawodów plaża pomiędzy Karwią a Jastrzębią Górą. W mityngu wzięło udział 42 zawodników z różnych stron Polski. Najbardziej wytrwali przyjechali specjalnie aż ze Śląska ! Zawody a w zasadzie spotkanie ludzi kochających surfcasting ma na celu integrację tego grona wędkarzy. Na tych zawodach nie ma sędziów i stanowisk wędkarskich ! Każdy zajmuje sobie wybrane miejsce na plaży. Tu wychodzi kunszt wędkarza i jego przysłowiowy "wędkarski nos" . Obowiązuje wzajemny szacunek i zachowanie zasad Fair Play. Pogoda tego dnia dopisała . Lekki wschodni wiatr i dość spokojne morze dawały nadzieję na dobry połów. Po uroczystym otwarciu i poczęstunku w postaci kawy , tortu i pączków zawodnicy rozjechali się na plażę. Wędkarska rywalizacja rozpoczęła się o 15.30 i trwała do 23ciej. Rybą priorytetową jak mówi nazwa zawodów jest dorsz. I on w pierwszej kolejności był zaliczany w klasyfikacji . Ogółem złowiono 30dorszy i podobną ilość fląder. Niekwestionowanym zwycięzcom okazał się kol. Jerzy Duch z SKWM "Pomuchel - Lębork" który jako jedyny złowił limit 7 dorszy. Drugie miejsce kol. Wiczanowski Andrzej z Stowarzyszenia Surfcastingowego " Bałtyk". A trzeci był kol. Klamrowski Kazimierz z SKWM "Pomuchel - Lębork". Największą rybę zawodów , dorsza 46cm złowił kol. Hebel Henryk z Stowarzyszenie Surfstrand "Bliza" Puck. Zwycięzcy uhonorowani zostali okazałymi rzeźbami dorszy których sponsorem był Przewodniczący Rady Powiatu Lęborskiego! Tradycją tej imprezy jest to że wszystkie nagrody zostają rozlosowane wśród uczestników bez względu jakie miejsce zajęli. Wszyscy uczestnicy otrzymali nagrody. Sponsorami zawodów byli - Przewodniczący Rady Powiatu Lęborskiego, Drukarnia Sil-Veg-Druk z Lublińca, Firma Jaxon , Sklep wędkarski "Reksio"z Lęborka. Sklep wędkarski "Świat wędkarzy" z Lęborka. Sklep wędkarski "RED" z Wejherowa. Sklep wędkarski "Belona"z Wejherowa oraz sklep wędkarski "Ochotka" z Bydgoszczy! Organizator składa serdeczne podziękowania wszystkim sponsorom i uczestnikom zawodów.
Galeria zdjęć dostępna na forum: https://morskapasja....a-plaży/?p=2734
Czytaj artykuł → 0 komentarzy
Realcja z Władysławowa
04 paź 2014 22:47 |
okno
w Artykuły
Witam
W piątek po długiej nie obecności we Władysławowie melduje się z samego rana w porcie z chęciami popłynięcia na dorszyka. Pierwszą czynnością jest oczywiście zaklepanie miejsca. Czasu do wypłynięcia mam jeszcze sporo więc udaje się na spacer z ciekawością kto wypływa. Pogodę zapowiadali wręcz bajeczną więc ludzi i jednostek szykujących się do wypłynięcia sporo rzekł bym że chyba co pływa za dorszykiem wypłynęło,
dosłownie las sterczących kiji powtykanych w uchwyty.
Wypływamy o 7 gdy słoneczko nie śmiało przebija się przez chmurki,
i kierujemy się na zachód na płytkie wody 17 - 20 m gdzie zaczęliśmy wyciągać pierwsze dorszyki w asyście Comandora
Wspomnę tu o taktyce jaką zastosowałem łowiąc na płytkiej wodzie. Napłyniecie na kupkę,pilkier w dół, dwa, trzy ruchy i dorszyk złowiony. Drugi rzut to odrzut jak najdalej od łódki i za zwyczaj łowił się drugi, i tak z kupki na kupkę. Metoda sprawdzona z zatoki jak nie udało się złowić przy burcie w pięciu ruchach to udało się z odrzutu.
Wielkością nie powalały, ot bolki sobie tam pływały więc kierujemy się na głębsze wody 45 - 60 m gdzie skupiona była większa część floty,
z nadzieją na większe okazy. Trochę tam połowiliśmy,
Modnym kolorem okazał się czerwony zarówno pilkier jak i twister.
a następnie przeskok na jeszcze głębiej tak na 72 -75 m. Tu już raczki bolały od wyciągania bo i też dorszyki wykazywały większe chęci do współpracy i raczej bolkami nie były.
Słoneczko chyliło się ku zachodowi,
więc czas było wracać do portu zostawiając spienione fale za sobą.
W porcie jesteśmy o 19, więc 12 godzin na morzu przy pięknej pogodzie, rybki dopisały, a ile ? - wystarczająca ilość i tu jest całe piękno łowienia na morzu.
Pozdrawiam
Jan
Czytaj artykuł → 1 komentarzy
Torsvåg Havfiske 2014 - dziennik zdarzeń
27 cze 2014 18:44 |
Hero
w Artykuły
Dzień przed….
Ostatnie zakupy zrobione. Przykręcam jeszcze szybko bagażnik na dach auta. Graty spakowane. Tuba a raczej tuby zważone dwa razy, Wszystko gotowe. Nie mogą się doczekać. Kładę się spać, ale jak tu spać?? Kręcę się i kręcę . O 2 się poddaję. Już wiem że nie zasnę…
Podróż
Godzina piata minut 30….
Zagrala w koncu upragniona pobudka. Tak to ten dzien na ktory tak dlugo czekalem. Niemal okragly rok. Wstaje chodz i tak nie spalem. W zolodku te dziwne uczucie jak bym juz slyszal warkot dieslowskiego silnika na lodzi.. To wlasnie jedno mam teraz w glowie. Chce byc juz na wodzie…
Tuby na dach i w droge. Jade po Wojtka. naszego forumowego RAPALE . jest gotowy pakuje sie do auta i ruszamy dalej . Mamy kawalek na lotnisko ale po drodze jeszcze przystanek u Jacka BLEKA. Tam pakujemy sie w jego auto i w swietnych humorach ruszamy na lotnisko . Parking i szybko i sprawnie przewozimy manele na terminal. Po chwili dolacza nasz Administrator - Marek SLODZIAKSOS. Wrzucamy torby na tasme. Marek dodaje im w magiczny sposob odpowiedniej lekkosci i wszystko idzie gladko. Idziemy nadac bagaz specjalny. Okazuje sie ze mamy nieoplacony ale naszczescie mily czlowiek przyjmuje oplate na miejscu i nie trzeba zmieniac kolejki.
Security control rowniez przeszlismy bez problemow. Samolot , start, krotka drzemka i po 1 h .40 min meldujemy sie w Tromso. Transport czeka. Jedziemy do bazy ale tu pierwszy maly zonk. Taxi wiezie nas do promu a wlascicielka bazy odbierze nas z drugiej strony przeprawy. W oczekiwaniu na prom Marek wyciaga szybko spina i lowi kilka malych rybek ktore dzielnie walcza na delikatnym kijku. To zapowiedz nieco mocniejszych wrazen ale o tym wkrotce…
Jestesmy na promie . Teraz trzeba wyciagac toboly i potem zapakowac je ponownie. Idzie nam to niezwykle sprawnie- czterech chlopa spragnionych morza uwija sie w niezwyklym wrecz tepie . Sonia - wlascicielka bazy rusza smialo. Po drodze mila rozmowa. Pytamy o sezon , o wyniki , o pogode. Zostawiamy rzeczy w naszym domku i jedziemy na przystan podpisac papierki , zaplacic kaucje i odebrac lodz. Jak zwykle w takich wypadkach nam sie mocno spieszy bo napaleni chcemy juz ruszac na ryby , tym bardziej ze prognozy na kolejne dni sa malo obiecujace. Niestety musimy chwile poczekac. Ide na keje, tam Stefan- miejscowy przewodnik i pracownik bazy instruuje juz Marka . Probny 5 min rejs i idziemy do Soni uiscic stosowne oplaty, potem bierzemy busika i jedziemy do domku Jacek i Wojtek sa juz gotowi. Szybko wracamy na keje i w koncu ruszamy na wode !
Dzień pierwszy
Pogoda nie jest tragiczna ale trochę falowania jest. Mamy jeszcze slonko. o ktore juz pozniej bedzie ciezko. Jest juz kolo 20 ale slonce jeszcze wysoko. Decyzja jest oczywista. Plyniemy na GASAN. Blat na ktorym rok wczesniej Marek trafil swojego 50 kilowego halibuta. Rowniez nasz forumowy kolega Jans mial tam tydzien wczesniej bardzo dobre wyniki. Pierwsze dryfy… naplywamy., jest drobny sej jest dobrze. Ja dopiero montuje osprzet na lodzi. Zabawki czyli ipad z navionicsem, echosonda, i kamerka Go Pro Hero . Montuje tez wedke. Patrzenie w szczegoly plus fala powoduja ze blednik zaczyna szwankowac. Ja lowie na swoj podstawowy zestaw X -zoga 20kg plus Accurate BX 400. Do kompletu savage 25 cm w zlotym kolorze. Wychodza pierwsze ryby. Srednie dorsze, w tym te pieknie ubarwione ktore mienia sie zywym pomaranczem jak karmazyny lub karpie koi.
Kolejne naplywy. Czasami idziemy nad 11-sto metrowymi gorkami, tam troche haczy. Dobre naswietlenie i plytka woda sprzyja bujnej roslinnosci. Potem 20, 30 m Splywamy do 40 m glebokosci i na tych zejsciach mamy najwiecej dorszy. Wychodza coraz wieksze. Kolejne naplyniecie, kolejny dryf . Podbijam gumke w rytmie jedno podwojne potem przerwa, potem podbijam i zwijam 4, 5 obrotow . postoj . potem albo opuszczam albo wedruje kolejne 5 obrotow korby w gore.
Na 30 metrach po podbiciu cos siada na moim kiju. Kij staje. , potem pierwsze glebokie ugiecie, szarpniecie i jedzie na maksa. Wiem ze to nie dorsz.
Pada haslo. Kamera akcja !! Go pro idzie w ruch . Chlopaki wyciagaja szybko swoje przynety i kibicujac szykuja sprzet do podebrania. Niestety nie mamy sprzetu do zalozenia petli na ogon . Narazie jednak ryba sie nie poddaje. Testuje moj sprzet i moje rece. Kolejny zjazd na dol. Czuje ze jest ciezka. powoli jedzie na gore i pokazuje sie w calej okazalosci. jest duza. Dostaje prztyczka hakiem w nos i znowu jedzie do dna. Zabawa od poczatku. Pompuje . Ryba mocno sie stawia ale po chwili znowu wychodzi przy lodzi . Decyzja jest oczywista- tak duza rybe trzeba wypuscic wiec hak musi byc delikatnie umiejscowiony w pysku a to nie jest latwe- fale ruchy lodzi, ryba kolejny raz popisowo odgrywa melodie na terkotce. Odjezdza z calym impetem. Pomalu czuje ze te przeciaganie liny trwa zbyt dlugo . Boje sie ze cos nie wytrzyma, ze hak w pysku w koncu sie poluzuje i ze strace swoj okaz. Resztkami sil , bez pardonu pompuje rybe do gory. Ona tez jest zmeczona i tym razem w koncu hak trafia w swoje miejsce. Pomagam chlopakom. Halibut jest ogromny ! ogarnia mnie duma i radosc . Udalo sie ! rybsko jest na lodzi. Mierzymy - 165 cm Jest niezwykle gruba. Na oko 65 - 70 kg. Staram sie podniesc go do zdjecia na tyle ile jestem w stanie. Marek cyka kilka fotek.
Teraz kolejny problem. Jak tak wielka rybe wypuscic do wody ??? nie jest to latwe zadanie. Nie wiem jak ale jakos udaje nam sie z Wojtkiem przepchnac go z tylu na rufie i ryba odplywa w dobrej kondycji.
Jestem szczesliwy Jest po 22. Taki sukces po 2 h lowienia. Dalej nie dowierzam, siadam zmeczony. Musze chwilke odsapnac…
Lowimy jeszcze kilka dorszy na kolacje. Kolacje ? sniadanie ? Tutaj zegarek to czas przyplywu. On i pogoda reguluja tu nasz rytm. Nie ma podzialu na dzien i noc. wszystko sie miesza. Mozna sie zupelnie zatracic i to jest fantastyczne … Po powrocie do bazy chlopaki wpisuja na tablice catch of the day…. dopisuja C&R a Sonia wrzuca zdjecie Haliny na fejsbukowy profil bazy. Grejt sakces jak to mowia w Kazahstanie -)
Dzień drugi
Splywamy do portu jakos nad ranem. Jeszcze przed snem szukam tabelki z wymiarami halibuta. znajduje w lbs przeliczam wychodzi 70 kg. dalej lekko szumi mi w glowie. To endorfiny. Szczescie w czystej postaci.
Dzisiaj plyniemy na inny blat polozony troche blizej. Tam gdzie rok wczesniej zlapalem swoj okaz 42 kg. Schemat sie powtarza. Znowu uderza halibut ! Tym razem nie odjezdza tak mocno. ale nie mozna odmowic mu walecznosci. Stawia sie bardzo mocno.muruje nie chce wyjsc. Pomalu udaje mi sie go oderwac. Wychodzi kolo lodzi. jest ladny , chlopaki gotowi do podebrania ryby strzelaja- 20- 30 kg Starszy hakowy Wojtek tym razem zapina rybe za pierwszym razem i wciamy ja na poklad. Ryba nie zmeczona odjazdami bryka troche na lodzi. Ma 140cm i wazy 35 kg
Kolejny sukces ! 2 dni i mam dwa halibuty. Niewiarygodne ! Dream come true !
W domku czeka na nas druga forumowa ekipa z Pl w skladzie TLEILAX, PADONIS , SZCZEPEK i KRZYSZTOF. Po awari auta i przygodach w Finlandii docieraja w koncu do nas. Spragnieni lowow , miny maja nie tegie bo chca na wode a musza czekac na lodke , bo jak sie okazalo lodz ktora miala byc ich, zostala rozbita na skalach przez grupę Rosjan na poprzednim turnusie. Sonia jednak organizuje lodz i po zalatwieniu formalnosci chlopaki leca w morze.
Dzień trzeci
Trzeciego dnia dosc mocno wieje. Ekipa z Pl rusza pierwsza. My plyniemy powoli ale pogoda jest slaba. Jacek zostaje w domu. Plyniemy w strone Gasan ale wiatr przybiera na sile i prognozy sa slabe . Decydujemy sie schowac za jedna z wysepek gdzie rowniez namierzamy dobrze wygladajacy blat. Lowimy ! i to jak lowimy !
Pierwszy strzal ma Wojtek . halibut zaczepiony za policzek walczy bardzo mocno. Co chwile prostuje rece koledze i zjezda na dol. Walka trwa dosyc dlugo . W koncu podbieramy go . ma ponad 120 cm i jakies 20-25 kg wagi. Wojtek szczesliwy
Wiatr się wzmaga na tyle ze i Marek skapitulowal i udal sie na drzemke w sterowce wiec ja przejalem jego obowiazki. Poplynelismy kawalek dalej ale bez wiekszych efektow . Po kilku dryfach wracamy na poprzednie miejsce. Dokladnie naplywam i sytuacja sie powtarza. Tym razem ryba siada na moim kiju. Znowu nad niewielka rynna miedzy dwoma blatami . Kij sie gnie , rybka wychodzi. Moj trzeci ! 124 cm. Ladna rybka wraca szybko do wody.
Potem kolejne kilka dryfow. Naplywam nie na poczatek blatu a staje przed rynna . Chwila moment i melduje sie kolejny Halibut ! Wojtek nabral wprawy i sprawnie holuje rybe do gory. Ma metr dlugosci i szybko wraca do wody.
Pogoda psuje sie na calego . Wymeczeni pomalu kierujemy sie w strone bazy. Na echu nagle pojawia sie gruby zapis miedzy 40 a 50 tym metrem . staje i rzucamy. Natychmiast mamy brania . Moj schodzi po kilku metrach pompowania natomiast Wojtek siluje sie dalej. Przy lodzi wychodzi… dorsz ale nie jeden lecz dwa ! okazalo sie ze duzy pietnasto kilowy dorsz dosiadl sie podczas holu mniejszgo ok 2 kilowego kolegi . Niebywale. Takie rzeczy tylko w Norge !
Plyniemy do bazy. po drodze stajemy jeszcze kilka razy. Trafiamy na niewielkie zebacze na kolacje. Starczy wrazen na dzisiaj
Dzień czwarty
Zla pogoda. Prognoza sie potwierdzila. .Wyspalismy sie chociaz w koncu. Siedzimy i patrzymy w morze. Kazdy czeka i ma nadzieje ze wiatr troche ucichnie. Chlopaki z drugiej lodzi nie rezygnuja. plyna pokrecic sie po fiordzie. Wojtek rzuca haslo . Jacek nawet sie nie zastanawia. Marek rowniez rezygnuje. Ja sie ociagam ale w koncu plyniemy.
Na fiordzie sprawdzamy blat najblizej bazy. Nic sie nie dzieje. Chlopaki lowili kawalek dalej i dali nam nadzieje informacja o halibucie 43 kg ktorego wytargal Tadzio TLEILAX
Na blacie pusto. jakas pobliska gorka dala nam pare dorszy ale po kilku kolejnych dryfach cisza. . Sprawdzam mape. Sa miejscowki kawalek we fiordzie , lecimy tam . Po drodze widzimy wielka mase mew fruwajaca nad powierzchnia. na mapie gorka 11 metrow opada do 40 i glebiej. naplywamy i na echu robi sie ciekawie.
Pod powierzchnia jest cos drobnego a pod tym masa dorsza. ryby nie sa duze od 2-5 kg ale frajda niesamowita. Biora zaciekle na glebokosci ok 20 m ale juz od 5 m pod powierzchnia. Bawimy sie swietnie. Deszcz i wiatr nam nie przeskadzaja. Prognoza na noc jest nieco lepsza. Wracamy do bazy zeby poplynac jeszcze raz. Marek decyduje sie plynac. lecimy na znane blaty ale lowimy tylko dorsze. Marek lowi mala halinke To wedkarskie zboczenie gdy metrowy dorsz na haku jest przylowem bo kazdy czeka na to mocne tapniecie…Na wielka plaska czarna rybe.
Dzień piaty
Pogoda szaleje. Wicher nawet na ladzie jest silny. Wszystko fruwa. do tego pojawia sie snieg. NIe wyjdziemy w morze wiec robimy pranie i inne porzadkowe rzeczy. Zalatwiamy sprawe sztywnego holu dla chlopakow zeby mogli sciagnac zepsuty samochod do Polski. Jade do sklepu . W sklepie spotykam Stefana ,rozmawiamy chwilke. Daje mu w prezencie portalowa koszulke i male co nie co od chlopakow z PL.
Potem spotykam go w bazie. Zagaduje przy mapie zeby dal namiar na Seje gdyz widzielismy jak niemieccy wedkarze przywiezli dwie spore sztuki poprzedniego dnia. Pogoda sie klaruje i jest szansa ze pojdziemy jeszcze w morze. Stefan przystawia palec na mapie a ja robie fotke -)
Tak rodzi sie taktyka na kolejny dzien.
Dzień szósty
Wyplywamy dopiero wieczorem. Tym razem w komplecie .Idziemy na dwie lodzie. Chociaz wiatr usiadl to na otwartej wodzie fale posztormowe maja 2, 2.5 metra wys. . Fala naszczescie jest bardzo dluga i lagodnie traktuje Arvora. Plyniemy na miejsce pokazane przez Stefana. to woda ok 50 60 m gdzie czesto lowione sa w toni duze Seje. po drodze jednak mam zaznaczone dwa blaty. Stajemy na pierwszym.
Tym razem Marek zacina cos duzego. Ryba walczy zaciekle. hamulec stelki co chwile sie odzywa. Ryba przy lodzi . Wojtek i Jacek testuja wynalazek do zakladania petli na ogon , a ja krece film. Pierwsza proba nieudana i halina zjezdza jeszcze na dol. za drugim razem laduje na pokladzie. Marek mowi ze spodziewal sie duzo wiekszej. Ryba walczyla bardzo mocno jak na ten rozmiar. ma 115 cm i po fotkach wraca do wody.
Kolejny dryf i tym razem znowu ja zacinam cos fajnego. po krotkiej walce kolejny halibut laduje bezpiecznie na lodzi . To juz 4 ty ! Ma metr dlugosci i jakies 15-20 kg . wraca oczywiscie do wody. Swieci slonko a ja jestem przeszczesliwy. Lubie ta robote...
Kolejne naplyniecie. Podbijam gume mocno. jade z 5 metrow do gory i czekam. w tym momencie mam mocne uderzenie. Jestem zaskoczony bo dopiero co wycholowalem halibuta i ponownie spuscilem przynete . To jakis sen. Ryba zjezdza na dno. Mowie ze mam chyba kolejnego. wlaczam kamerke i znowu jazda. Ale po paru metrach nad dnem ryba idzie juz gladko go gory. Na powierzchnie wyplywa dorsz. Ogromny dorsz. najwiekszy dorsz jakiego do tej pory widzialem. Wojtek go podbiera i musze mu pomoc wciagnac go do lodzi.
Ma 125 cm i wazy 18 kg. moj rekord pobity. Okazalo sie rowniez ze byla to najdluzsza ryba tego dnia. Czapka zgarnieta -)
Na kolejnych miejscach polowilismy duzo grubego dorsza. Mielismy kilkanascie sztuk powyzej metra. Braly na spadkach przy koncach blatu miedzy 30 a 40 stym metrem.
Dzień ostatni
To najgorszy dzien z calego wyjazdu. Dzien pakowania , sprzatania . pomimo zlej pogody ktora popsula sie na dobre wszyscy maja smutne miny. Tak szybko zlecial ten tydzien…
Podsumowanie.
Wyjazd niezwykle udany pod kazdym wzgledem. Pogoda mogla byc lepsza ale trzeba pamietc ze mogla byc i gorsza . Ciesze sie ze zlowilismy duzo ryb w roznych miejscowkach co pokazuje mozliwosci tej wody. zycze kazdemu takich emocji i wspomnien. Dzieki za super towarzystwo i do nastepnego razu !
Czytaj artykuł → 7 komentarzy
Torsvag 2014
22 cze 2014 19:29 |
padonis
w Artykuły
Moja wyprawa do Torsvag
Wpierw było marzenie, potem z miesiąca na miesiąc marzenie nabierało namacalnych kształtów ,aż wreszcie stało się realnym planem. Przez parę miesięcy gromadziłem sprzęt, myślałem co mi jest potrzebne a co nie. Cały ten czas stał się zabawą , która pomagała mi w oczekiwaniu na ten dzień w którym wyruszę w wyprawę o której wszyscy tu mówią a o której ja do tej pory tylko śniłem.
Długo oczekiwany termin wyjazdu nareszcie nadszedł, 8-my Czerwiec – nie mogę spać już od świtu, spakowany i gotowy jak nigdy czekam na transport.
Nareszcie jest !
Graty do wozu i jedziemy pod dom Krzyska gdzie czeka już reszta ekipy. Pakowanie... o matko ile tego jest, myślę sobie „Tadziu oszalał ile on kupił tego prowiantu”, jakimś cudem wszystko się zmieściło, samochód nabity jak balon ale bagażnik się zamyka.
Spakowani, szczęśliwi i zadowoleni z siebie wsiadamy do wozu i cała nasza czwórka Tadziu, Krzysiek, Andrzej i ja ruszamy w daleką drogę.
Wszystko przebiega doskonale, po połowie dnia i całej nocy przejeżdżając przez Polskę, Litwę, Łotwę i Estonię i rano dobijamy do Talina , gdzie czeka na nas prom. Wjazd na pokład, mały odpoczynek o po dwóch i pół godzinie jesteśmy w Helsinkach. Wsiadamy w auto i dalej w drogę, w planie przejazd przez Finlandię , jakieś spanie i następnego dnia dojazd do Torsvag. Kilometry mijają jeden za drugim aż nagle coś jest nie tak, coś nie dzieje się po naszej myśli, coś czego nikt nie przewidział i czego nikt się nie spodziewał. Skrzynia biegów naszego busa odmawia współpracy, biegi nie działają, jest tylko wsteczny ale cofać nikt się nie chce. Pomoc drogowa ściąga nas do najbliższego miasta Jyväskylä gdzie ubezpieczyciel zapewnia nam hotel a nasze auto ląduje w serwisie.
Następnego dnia serwis orzeka ,że auto nie jest do szybkiej naprawy a ubezpieczyciel proponuje nam powrót do Polski. Wyprawa zakończona ?! Czy to już koniec ?!
Trudno pogodzić się z przegraną, trudno dać za wygrana, burza mózgów, wiele pomysłów co dalej robić. Jeden pomysł po drugim upada lub okazuje się niewykonalny. Z opresji ratuje nas Darek (easyrider), daje nam kierowcę, odbiera Tadziowego busa i wysyła go do nas. Nie jestem w stanie powiedzieć ile mu zawdzięczamy, cała wyprawa dzięki niemu jest uratowana.
Drugiego dnia wieczorem dociera do nas auto, kierowcy zapewniamy powrót do kraju a sami czym prędzej ruszamy w dalszą drogę. Mamy 24 godziny spóźnienia ale zawsze lepiej tyle niż wcale nie dojechać do celu. Reszta drogi na szczęście przebiega bez problemu i 12 czerwca pierwsze dorsze zostały złapane w porcie w oczekiwaniu na prom , po 16-tej dotarliśmy do celu, dotarliśmy nareszcie do Torsvag .
Szybkie rozpakowanie gratów, szykowanie kijków i do portu odebrać łajbę, reszta ekipy która dojechała z Norwegii jest na wodzie zatem warto do nich dołączyć.
W porcie spotykamy się z Sonią, to szefowa tej bazy , papierkowe sprawy , litania co można a czego nie i niestety następne problemy. Nasza wynajęta łódź jest rozbita, wcześniejsza ekipa z Rosji rozbiła łajbę o brzeg, na szczęście nie o skały, wszyscy żyją ale łódka to wrak.
W zamian za naszą łódź Arvora 230 dostajemy Arvora 215, mniejszy słabszy i w dodatku jest jeszcze pytanie czy go oddamy na jeden dzień innej ekipie. To raczej nam nie odpowiada i odmawiamy, nie mamy zamiaru tracić jeszcze więcej niż już traciliśmy.
Nie tracimy czasu, szybko pakujemy się na łódkę i na morze, może nie daleko, raczej sprawdzić łajbę ale padają pierwsze ryby, dorsze , plamiaki, czerniaki a trafia się też zębacz i karmazyn. Po paru godzinach wracamy do bazy gdzie wita nas Norweska cześć ekipy, poznajemy osobiście Słodziak , Hero, Rapalę i Jacka którzy przed nami powrócili z morza. Dowiadujemy się, że złowili już pierwsze halibuty i to ładne, poprzeczka została wysoko podniesiona i trudno będzie im dorównać.
Następny dzień wita nas wiaterkiem 6-7 m/s, pogoda raczej nas nie rozpieszcza, na szczęście nie posłuchaliśmy Jasia (Jans) i zabraliśmy kombinezony. Jasiu był przed nami na tej wyspie, w bazie na jej drugiej stronie, gdzie przyjechał z własną łodzią. Miał śliczną pogodę czego my już nie doświadczyliśmy, dla nas zostały tylko resztki tego co miał kolega.
Wypływamy na wodę, nasza łajba nie jest zbyt szybka ale dopływamy na łowisko i zaczynamy łowić pierwsze ryby, naszym łupem padają brosmy, duże ponad metrowe dorsze oraz pięknie wybarwione dorsze „kapustniki”.
Prawie wszyscy z nas pobijamy swoje rekordy, niektórzy z nas, tak jak ja łowią pierwszy raz w życiu pewne gatunki ryb, wspaniale się bawimy i jesteśmy szczęśliwi, że możemy robić to co uwielbiamy.
Następnego dnia wieje jeszcze bardziej, fala spora a pogoda niepewna. Nie dajemy za wygraną, płyniemy dość blisko w osłonięte od wiatru części fiordów i obławiamy 25-35m blaty. Rybka nie wychodzi zbyt często i jest drobna, nie zrażeni tym robimy następne dryfy i szukamy rybki. Nasza mało wyrafinowana taktyka jednak przynosi efekty, mamy właśnie robić następny napływ gdy przy zwijaniu wędek Tadek czuje duże uderzenie na swoją Xzogę. Zacięta w toni ryba robi momentalnie odjazd do dna, kijek mocno się ugina a kołowrotek oddaje metr po metrze plecionkę. Na pokładzie wybucha drobna panika, zwijanie wędek, czyszczenie pokładu, szykowanie pętli na ogon, Krzysiek czujnie zasiada za sterami. Powoli Tadek odzyskuje przewagę nad rybą, pompuje , nawija, pompuje, nawija, jednak to nie koniec. Ryba ponownie odchodzi, tym razem z prawej burty ucieka na lewą a Tadek za nią, to co z takim mozołem nawijał znowu się rozwija. W końcu ryba powoli się poddaje, Tedi podciąga ją do burty, ja szybko zakładam pętlę na ogon a Krzysiek ją zaciąga. Szybka decyzja czy zabieramy rybę czy nie i osęka ląduje w pysku halibuta, teraz tylko troszkę wysiłku i halina jest już na pokładzie. Rybka ma 146 cm i waży ponad 43kg, może to nie potwór ale mała też nie, uciecha jest tym większa bo halina pokusiła się na Tadkowego "ZGREDA". Dodam tylko, że na kotwicę 3/0 która uleģła już nieodwracalnej deformacji - jednym słowem mało brakowało. Na szczęście mimo drobnemu deszczykowi cała akcja została uwieczniona na kamerce ale to już całkiem inna historia...
Kolejny dzień nie był dla nas łaskawy, sypało śniegiem, fiordy pokryła nieprzenikalna mgła a wszędobylski wiatr o sile 11-13 m/s wiał, wiał i wiał. Siedzieliśmy w bazie, czekaliśmy na dobrą pogodę , gadaliśmy o wszystkim i o niczym, a też znalazł się czas na jakiś „SAMOUMILACZ” czyli na to co tygryski lubią najbardziej.
Kolejny dzień , też nie był bajeczny ale przed wieczorem wiaterek siadł na tyle by można było wyjść w morze. Oczywiście nie myśląc wiele ustaliliśmy ,że wypływamy, to była w zasadzie ostatnia szansa na wyjście z portu przed wyjazdem, pogoda nastepnego dnia zdecydowanie zmieniała się na gorszą. Zatem zgodnie obie części ekipy Polska i Norweska przeprowadziły tankowanie łodzi, graty na łajbę i w morze. Rybki trzeba było tycio poszukać ale się znalazła, na łajbie kolegów znalazł się między innymi 18kg dorsz i dwa halibuty. U nas też pokazały się piękne dorsze no i to na co ja czekałem od samego początku, przyszła kolej i na mnie, miałem swoją Halinkę ale zacznę od początku.
Kolejne dryfy i napływy, pływamy tycio inaczej niż koledzy z drugiej łajby , obławiamy bardziej stoki niż równe blaty. Kolejny dryf, mało co wyszło, już padło hasło do następnego napływu gdy coś ostro uderza w moja gumę, ostro wyciągnęło parę metrów pletki i stanęło. Powoli ciągnę w górę, po paru pompowniach znowu odejście ale bardzo krótkie, mam silne przeczucie że to nie dorsz, że to rybsko po które przejechałem 2500km. Niestety reszta załogi nie jest tego przekonana, raczej obstawiają duuuuużego dorsza ale nie Halinę. Na pokładzie panuje całkowity spokój, wszyscy spokojnie łowią, nikt nie zwija kijków, nie szykuje pokładu, nie mówiąc już o pętli na ogon. Ja powoli ciągnę rybę do góry, która jakoś nie okazuje zapału do walki, odejścia są 2-3 metrowe, zaczynam sam się zastanawiać czy to na pewno ta ryba o której marzyłem. Metr po metrze podciągam zdobycz do powierzchni aż w końcu widzę kolor w wodzie, nadal nie jestem pewien ale, ale jeszcze meterek i już wiem na 100% to ona – moja Halinka
Z zadowoleniem oznajmiam to ekipie i wtedy się zaczyna, niestety nie walka z rybą ale raczej panika na pokładzie . Jeden nerwowo zwija swój kijek, drugi nadal patrzy z niedowierzaniem, dobrze że Tadek zatrybia, błyskawicznie się zwija, szykuje pętlę i rzuca się z pomocą. Staram się przytrzymać spokojnie rybę na powierzchni wody, jak najbliżej rufy, Tadzio zakłada pętlę, zaciska ale jakimś cudem pętla spada, halibut dostaje szału i schodzi pod wodę. Idzie pod łajbę , niestety tak niefartownie, że plecionka dostaję się pod śrubę mocującą drabinkę na rufie. W akcie desperacji rzucam się by ratować plecionkę ale niestety o ułamek sekundy za późno, halibut urywa się i odzyskuje wolność a ja z przekleństwami na ustach zostaję w samotnym cierpieniu na pokładzie
Nic to, następnym razem nie zrobię ponownie popełnionych błędów.
Na pocieszenie trafia mi się ponad metrowy czerniak, ryba jest bardzo waleczna, na tyle że miałem nadzieję że to następny halibut. Tym razem załoga nie była już zaskoczona, postępowała tak jak powinna, pełne zgranie, niestety ryba inna ale nie ma tego złego.
To był mój następny rekord życiowy i jedyny taki wielki czarniak na pokładzie całej naszej wyprawy. Jeszcze jedną niespodzianką dla mnie było spotkanie morświnów, krótko ale odwiedziły nas, polowaliśmy na tej samej ławicy seja, doprawdy piękne ssaki
Taki właśnie był ostatni nasz dzień łowienia, pogoda się zepsuła, łodzie trzeba było zdać i przyszedł czas wyjazdu. Porządki na kwaterze porobione, pakowanie i w drogę. Ekipa norweska ruszyła w stronę Tromso na lotnisku a my ku dalekiej Polsce, jeszcze tylko wspólna fotka na pokładzie promu i to byłby koniec tej wycieczki.
Koniec łowienia ale nie koniec wycieczki. Nas czekała jeszcze droga do domu, droga której połowa była z samochód Krzyśka na sztywnym holu. Krzysia ten kawałek złomu kosztował jedyne1500 koron i zero pewności czy będzie pasował albo czy ktoś się do niego nie przyczepi.
Tak oto zakończyliśmy naszą wyprawę, rezultat to , sporo zabawy, troszkę nerwów, nowe rekordy rybek, 11 złowionych halibutów w tym 9 wypuszczonych ( jeśli oczywiście zaliczycie mi mojego… )
Wynik to:
Tadek (Tleilax ) - 146 cm
Wojtek (Rapala) - 120cm, 122cm i jakiś mały był chyba 80cm
Rafała (Hero) - 164 cm , 100cm i 124 cm oraz 140 cm
Marek (Słodziaksos) - 50 cm i 115cm
No i mój, podobny do Tadziowego, był przy burcie więc chyba zaliczony…
PS:
bardzo proszę o poprawienie ewentualnych błędów ale mam nadzieje że wszystko się zgadza
Czytaj artykuł → 1 komentarzy