Postanowiłem zakosztować trochę ekstremalnego wędkarstwa i zmierzyć się z królową polskich rzek -głowacicą. Ryba tajemnicza, kapryśna i bardzo chimeryczna jeżeli chodzi o żerowanie. Znależć jej miejscówkę nie jest zbyt wielką sztuką. Tym bardziej, że w zasadzie występuje w kilku polskich rzekach. Należą do nich Dunajec, Poprad i San. Tak, że miejscówki stali bywalcy znają na pamięć. Sztuką jest jednak sprowokować ją do brania. Jest niezmiernie trudną rybą do złowienia. Po drugie, okres jej podobno dobrego żerowania, przypada na najgorszy miesiąc roku - listopad. Im gorsza pogoda za oknem, tym ponoć lepiej. Wybrałem się z kolegami w listopadowy długi weekend nad Dunajec. Pogoda w kratkę, raz chłodno i deszczowo, a raz słonecznie. Sobota pochmurnie i deszcz ze śniegiem. Kilometry drogi wzdłuż brzegu rzeki, godziny przestane w wodzie po...! Dziesiątki, jeżeli nie setki rzutów! I Nic!!! Żadnego kontaktu z rybą. Spotkani wędkarze, również o kiju. We czterech złowiliśmy trzy pstrągi,(w ciągu trzech dni), które wróciły w dobrej kondycji do wody. Z wieści rozchodzących się nad rzeką co jakiś czas, to tu, to tam, złowiono ponoć głowacicę. Myślę, że to jednak bardziej pobożne życzenia niż fakty. Pozytyw to kontrola PSR! Z ich opowieści smutna informacja, ktoś ponoć ukłusował ponad metrową głowacicę. Niektórzy wędkarze jeżdżą na głowacicę przez całe lata, nie mając z nią kontaktu! Tak, że wszystko prze de mną!