Najwyższy czas na moją relację - wróciłem już do pionu po wyjeździe i oto poniższe wrażenia:
Wyprawa na dwa auta: bus 8 chłopa + przyczepa oraz nasza osobówka (we trzech).
Wyjazd z Kielc rano, 3-go maja w kierunku Rostocku, w Kołbaskowie spotykamy się z Kiero - organizatorem całej wyprawy, tj. Duńczykiem i jego ekipą z Leszna i okolic. Dalej jedziemy razem.
Prom z Rostocku mamy o 22:30; kajut nie braliśmy – wystarczyła drzemka w pokoju wypoczynkowym; w Trelleborgu jesteśmy rano i… jazda w drogę.
Po drodze oczywiście niezapomniane widoki, mała integracja, opowieści o morskich potworach. Atmosfera stawała się coraz bardziej koleżeńska.
Malmo - Goteborg – Oslo – Lillehamer – Trondheim – Trofors – Tjotta = razem ok. 1600 km.
Po trasie w środku nocy zaskakuje nas atak zimy: temperatura spada poniżej zera, zadymka zmienia się w zamieć śnieżną i nad ranem jedziemy (na letnich oponach!) w dziesięciocentymetrowym śniegu. Patataj, patataj, 20 km/h… Na szczęście bez przygód docieramy do Tjotty.
W Tjotcie wsiadamy na prom, pół godziny rejsu, 4 kilometry asfaltem przez otulinę Parku Narodowego Lomsdal-Visten… I już jesteśmy w Visthus. A tam - słońce i wiosna pełną gębą.
Baza w Visthus jest pięknie położona, czysta i kameralna. 50 metrów od domu mamy stację paliw i sklep spożywczy, w którym jest też trochę sprzętu wędkarskiego. Fileciarnia jest ok, duże zamrażarki są dostępne w jednym z budynków. Choć “duńczycy” mają też swoją w domku, który zajmują. Wyposażenie naszego apartamentu jest wystarczające do komfortowego pobytu. Oczywiście pełen węzeł sanitarny, kuchnia z pełnym wyposażeniem połączona z salonem, duży telewizor, wygodne łóżka. Normalnie wakacje
Moja trójka miała do dyspozycji ok. 6-metrową łódkę z 20KM silnikiem Hondy; ekipa Duńczyka miała dwie łódki z silnikami 80KM. In minus ‘mojej’ łódki to brak echosondy (wzięliśmy swoją). Łódki chłopaków miały wszystko oprócz osęki.
Na wyposażeniu mieliśmy do dyspozycji duże, zalaminowane mapy. A oprócz tego na parterze wisiała jako fototapeta mapa batymetryczna całej okolicy w promieniu ok. 20 km. Nasi niemieccy sąsiedzi zaznaczyli nam kilka miejscówek, radą (cały czas) służył nam też Duńczyk. BTW – jego miejscówki pokrywały się z tymi niemieckimi
Od razu po przyjeździe i szybkim rozpakowaniu się w swoich kwaterach, szybka kawa i na wodę!
Z racji braku doświadczenia pływaliśmy w grupie poznając wodę i korzystając z doświadczenia Duńczyka. Pierwszego dnia dostaliśmy lekcję z czytania i rozumienia tekstu: Łukasz pisał nam przed wyjazdem, że będziemy łapać płytko (5-10 metrów), miękko i delikatnym sprzętem. Ale my założyliśmy pilkery po 100 gram na plecionki 0,2-0,3 mm i kije od szczotki. No i trzeba się było przezbroić.
Na szczęście mieliśmy trochę lżejszego wyposażenia. Dorsze najchętniej atakowały czerwone i miodowe gumy z brokatem. Łowiliśmy głównie na piaskowych blatach. Przejrzystość wody w okolicach Vistenfjordu jest tak duża, że momentami łowiliśmy ryby widziane na 5 metrach, podając im przynęty pod pysk. Przednia zabawa i bardzo sportowe łapanie.
Oprócz dorsza (ok. 95%) trafiło się kilka halibutów, a z głębszej wody – zębaczy.
Wg Duńczyka ryb było mało, bo załamanie pogody (to, które złapało nas po trasie) wygoniło rybę od brzegu. Ale dla mnie i tak było to Eldorado.
Duńczyk poratował nas też kilkoma gumami i cały czas podpowiadał technikę. Dzięki temu mój syn, dla którego wyprawa była prezentem urodzinowym na 18-nastkę, był (i jest do tej pory) zachwycony Norwegią.
Już w drodze powrotnej planowaliśmy kolejną wyprawę – zresztą jak pewnie każdy z Was ;P
Polecam tą bazę, polecam Duńczyka, polecam przepis Duńczyka na tatara z dorsza, polecam zabierać młodych na ryby – piękne uczucie widzieć syna jak z wypiekami opowiada o męskiej wyprawie.