Kolejny wyjazd na daleką północ i kolejny raz okolice Loppy. Każdy do tej pory był specyficzny ale ten był naprawdę wyjątkowy.Wyjątkowy za sprawą pogody. Najstarsi Norwegowie nie pamiętają takich upałów. Pierwszy raz w północnej Norwegii wędkowałem w samej bieliźnie termoaktywnej :-). Co do przyrody to ona chyba też była w szoku. Woda miała 14 st! W wodzie niezliczona ilość kryla i drobnych rybek a pod nimi jeszcze większa ilość małych czarniaków. Momentami w wodzie następowało wielkie żarcie i jej powierzchnia zmieniała się we wrzącą zupę. Widywałem podobne żerowania już wcześniej ale nie na taką skalę.Tworzyły się okręgi po 200-300m średnicy gotującej się wody! Pojawił się nawet wieloryb! Piękne, niesamowite stworzenie. Te w telewizji wydają się duże i piękne ale zobaczyć go na własne oczy to zupełnie co innego.
Co do wędkowania to ryb musieliśmy szukać.Stare sprawdzone miejsca okazywały się pustyniami. We fiordzie ryb praktycznie nie było.Trafiały się pojedyncze sztuki. Dopiero na otwartym morzu można było powędkować chociaż i tam ryby były chimeryczne. Dla przykładu szukaliśmy ryb na takim podwodnym płytkim cyplu ( ok 45m) który później szybko opadał do 200m. Kręciliśmy się tam ok godziny bez większych rezultatów. Zapadła decyzja że płyniemy trochę potrolingować za halibutem. W trolu pada kilka dorszy, niestety haliny śpią. Po dwóch godzinach zmieniamy plany i płyniemy na sprawdzoną górkę.Trasa przebiega nad poprzednio obławianym cyplem. Zatrzymuję się profilaktycznie aby sprawdzić czy jest jakiś zapis i szok!!! Ryb jest tyle że echosonda głupieje.Wielkie kłęby drobnicy, pod nimi coś większego i pojedyncze punkty przy dnie. Pilkery idą w dół ale nie są w stanie dojść do dna. W połowie wody są czarniaki takie do 3 kg. Między nimi (jeśli pilker zszedł trochę niżej) żerował dorsz 2-4kg. Taka zabawa szybko się nudzi więc zakładam dużą gumę. Guma atakowana przez czarniaki z problemami dochodzi do dna.Pierwsza próba poderwania i następuje charakterystyczne przyduszenie.Od razu czuć że to nie jest ten drobiazg z toni. Po kilu chwilach na łodzi melduje się piękne dorszysko :-) Oczywiście za moment wszystkie 4 wędki uzbrojone są w duże gumy :-) Brania nie są już tak częste, ale za to jak już się coś uwiesi to jest to ryba 10+. Wszystko trwa ok 2 godzin aby w jednym momencie się zakończyć.Nagle zapis się kończy i ryby znikają. Pływałem w okolicy jeszcze przez pół godziny aby coś namierzyć .Niestety w wodzie została pustynia. Jak się później okazało koledzy z drugiej łodzi mieli tak samo.Trzeba było trafić moment w którym ryby zaczynały żerować i cieszyć się tym przez ok 2 godz. Później to trafiały się tylko pojedyncze sztuki. Być może wynikało to z ogromnej ilości drobnicy. Wystarczyło chyba tylko takiemu dorszowi otworzyć pysk a drobnica sama do niego wpadała. Z resztą wszystkie wyciągane przez nas ryby pluły małymi rybkami.
Oczywiście łowiliśmy też inne ryby. Były zębacze, wszędobylskie brosmy, plamiaki no i halibuty.Te ostatnie brały głównie na martwego czarniaczka i w trollingu. Osobiście złapałem ich 8 szt. ale niestety wielkością nie powalały- max 15kg. Największy złapany przez kolegę Piotra maił 21kg.
Ogólnie wyjazd można zaliczyć do tych udanych.Tym bardziej, że podróżowaliśmy dużym 9-cio osobowym busem w cztery osoby! Trzy rzędy foteli i wielki bagażnik. Dwóch z przodu (kierowca i pilot) jedzie a dwóch z tyłu (każdy w swoim rzędzie) śpi wygodnie na leżąco.Jeszcze nigdy podróż do północnej Norwegii nie była tak mało męcząca mimo że na kołach zrobiliśmy 2100km. :-)
Kilka zdjęć z wyprawy: