Skocz do zawartości


* * * * *

Skarsvag, 30.06.- 10.07.2014r.


Relacja z wyprawy na Norkapp do Skarsvag w dniach 30.06.- 10.07.2014r.
Relacja z wyprawy na Nordkapp w 2014r.

Dawno, dawno temu…
Korzeni należy szukać ładnych kilka lat temu. W opowieściach o Norwegii, których słuchałem zapartym tchem. TAM są TAAAAAAkie ryby. Wiedziałem, że prędzej czy później dobiorę się do nich ja.
Rozpoczęły się pierwsze do Norwegii wyjazdy, pierwsze duże ryby, pierwsze radości, pierwsze porażki, pierwsze smutki, pierwsze nowe okazy i pierwsze, wieloletnie znajomości….
Prolog.
Nordkapp 2013r. pożegnał nas piękną pogodą, wspaniałymi wspomnieniami i ambitnymi planami na rok 2014. Bo już wiedzieliśmy, że w 2014r. wrócimy tam z powrotem. W składzie osobowym niezmienionym, bogatsi o doświadczenia, plany, marzenia, nadzieje…
Jesień, zima minęły właściwie jak co roku- pakowanie, szykowanie, czytanie, śledzenie Internetu i przede wszystkim niespokojne rozmowy. Mamy to szczęście, że mimo iż mieszkamy w różnych częściach Polski, znamy się od lat i widujemy w miarę regularnie. A wiadomo, że najlepsze są osobiste spotkania i długie, niespokojne rozmowy. W metrykę nikt nikomu nie zagląda, ale jesteśmy z pokolenia, które cały czas preferuje kontakt osobisty, spotkanie „fejs tu fejs” wzmocnione tym i owym.
Wiosna to już przygotowania na całego, każdy spędzał czas po swojemu, domykając temat podróży letniej. Część chuchała i dmuchała na sprzęt, ktoś produkował przynęty, te jedyne, niepowtarzalne i NA PEWNO skuteczne. Ktoś analizował mapy i w nocy śnił o niuansach batymetrii Morza Barentsa, ktoś penetrował Ebay. Ktoś robił ostatnie zakupy. Ktoś miał przeprowadzkę. Natomiast część postanowiła nabrać sił na obozie kondycyjno- sportowym, próbując łowić trocie na Bornholmie.
A czas, jak to czas. Na wiosnę przyspieszał…
„Lato, jesień, zima, wiosna
do Boliwi droga prosta”
pisał Edward Stachura. Wystarczy słowo Boliwia zastąpić słowem… i mamy….
NORDKAPP, baza w Skarsvag, 30.06.- 10.07.2014r.
Właściwie należy zacząć- kto?
A więc (tak, tak, wiem, nie zaczyna się zdania od „a więc”, grozi mi palcem zza grobu moja polonistka jeszcze z podstawówki)…
Zatem oto uczestnicy wyprawy:
Marek Dinet
Marek Lego
Marek Marecki
Jarek Jarwal
Heniek
Tomek Tom_S, piszący te słowa. (Imiona i ksywki- nicki często używać będę zamiennie).
Potem należałoby opisać- jak?
Otóż całkiem prosto, przez Berlin, Altę i Oslo. Rzecz mało ciekawa, ale z kronikarskiego obowiązku warta odnotowania.
Czyli- najpierw zbiórka w Pile, gdzie dociera do mnie Jarek i Lego. Oczywiście pizza. Jak zbiórka u mnie, musi być pizza. Tak to już jest.
Nocną porą, wraz z Mareckim, który mieszka niedaleko mnie ruszamy nach Berlin. Na 2 auta. Na 2 BMW (a co mi tam, niech fani motoryzacji też cos z tego mają). Lotnisko, gdzie dociera Heniek z Dinetem (nie BMW).
Najpierw lot, bezproblemowy do Oslo. Tam postój. Na szczęście są sklepy „wolnocłowe”. Czas zatem leci szybko.
Następnie lot do Alty, gdzie o stosunkowo przyzwoitej porze odbiera nas kierowca Polak, mieszkający na północy Norwegii, wraz z żoną pochodzącą z… Mozambiku. Jedziemy włoskim busem, pijmy szkockie, angielskie, polskie i amerykańskie świństwa, zapijamy samu już nie wiem czym. Świat jest mały…
Baza dobrze znana, byliśmy tam rok temu. Zajmujemy te same pokoje i te same łóżka. Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, podobno.
Teraz zatem należy dodać- gdzie?
Po części część czytających już wie- Baza North Star w Skarsvag. Apartament nr 1.
Następnego dnia zaczęło się. Pływanie, łowienie, ryb ciąganie, ryb jedzenie, zdjęć robienie, ryb wypuszczanie, okazów mierzenie o rybach długie gadanie.
Dni wyglądały podobnie. Nie szaleliśmy z „jasnymi nockami”. Trochę patrzyliśmy na pływy, jednak głównym kryterium „wyjścia w wodę” był wiatr. I on determinował wszelakie dyskusje akademickie czy lepiej jest „na przypływie” czy może lepiej „na odpływie”. Na całe szczęście pogodę mieliśmy świetną, pływaliśmy praktycznie codziennie, właściwie nie zakładaliśmy kombinezonów.
Zatem dzień do dnia zdawał się podobny: rano powolne z łóżek wstawanie. Poranna toaleta dla wytrwałych, poranne jedzenie, poranne szykowanie, wałówy robienie, niespieszna kawa, herbata, czasem coś do kawy i herbaty. Planu rejsu omawianie. Nikt się nie kłócił, nikt na nikim nic nie wymuszał, słowem- starzy wafle na rybach.
I tu zasadniczo kończyły się podobieństwa. Bo każde pływanie było zgoła inne. Raz łowiliśmy żarłoczne, średnie dorsze. Innym razem pazerne zębacze. Czasem szczęściarz miał na haku halibuta. Niekiedy wychodziły na pokład niemniej zdziwione od nas całkiem spore karmazyny. Waleczne, mimo rozmiaru, plamiaki. Wszędobylskie brosmy. Wielkie dorsze z łbami większymi od wiadra, ochoczo pałaszujące swoich całkiem niemałych braci.
Dorsze, duże dorsze były głęboko. Sprawdziły się relacje kolegów, którzy byli przed nami. Niestety sprawdziło się też to, że najlepsze miejscówki gęsto obstawione były kutrami, głównie trawlerami.
Smoki te łowiliśmy na duże gumy, ciężkie pilkery, czasem dorsz pożerał trupka czy podczepioną i celowo opuszczoną rybkę. Zaobserwowałem, że kolor pilka, czy gumy nie miał specjalnego znaczenia. Czasem fajne dorsze brały na spadach górek, gdzie głębokość opadała z 20- 30m do 50, 60, 70 i więcej metrów.
Przysłowiową czapkę zgarnął Jarek dorszem 22 kg. Następnie były dorsze 17, 5 kg, dwa bliźniaki 15, 5 kg, ryba 14, 5 kg i całkiem dużo dorszy w przedziale 12- 14 kg. Myślę, że dorszy powyżej 10 kg złowiliśmy ok. 30 szt.
Z zębaczami jak to z zębaczami- na razie nierozgryziona dlaczego, ale jednak loteria. Nie było praktycznie rejsu bez co najmniej kilku sztuk, zdarzały się jednak wypłynięcia gdy było ich kilkanaście. Często zębacz był przyłowem, często było widać, że żeruje, jest aktywny. Ze skromnego doświadczenia wywnioskowałem, że ryby te chyba dość mocno reagują na pogodę… Coś jak nasze szczupaki. Ryby te, i szpetne, i piękne zarazem, fascynujące na pewno brały na wszystko- i na pilkery, i na trupki, i nawet na gumy. Wydawało nam się, że raczej lepiej bierze na pilkery lub trupka, a istotne jest prowadzenie- dość aktywne, stukające w dno. Wielkich okazów nie było, przeważały ryby w przedziale 3-5 kg, największy mógł mieć ok. 7 kg.
Plamiaki, brosmy- wiadomo, ryby denne. Brały na każdej głębokości. Nie nastawialiśmy się na nie, raczej przyłów.
Karmazyny- złowiliśmy kilka, głównie przyłów. Nie polowaliśmy na te ryby.
Czarniaków dużych nie złowiliśmy, maksymalnie padły chyba 1 czy 2 rodzynki po ok. 4- 5 kg.
Celowo na koniec pozostawiłem połów halibuta. Udało tym razem złowić się dwa, oba Heńkowi. Wzięły- 1 raczej przypadkowo, 2 raczej na konsekwentnie prowadzony systemik Scary Scull stworzony przez naszego towarzysza Lego. Pierwszy spadł tuż przy burcie, mógł mieć ok. 150 cm. Drugi trafił do konsumpcji, miał 15 kg. Po zeszłorocznym sukcesie (7 halibutów) to był gorszy rok. Osobiście do tej ryby mam… mieszany stosunek. Podziwiam jej siłę, waleczność, kształt, sposób „bycia” (czyli polowania, pływania itp.) jednak nie mam potrzeby gonitwy za nią za wszelką cenę. Cieszą mnie inne ryby tak samo jak mityczny „hali”. Trafi się- fajnie, nie- to nie. Jest kupę innych fajnych atrakcji na łodzi. Ot, taka mała, osobista dygresja J.
Morze morzem, ale jak wiadomo- nie samym morzem człowiek żyje.
Dość mocno wciągnęło nas łowienie palii w pobliskich, zatopionych w górach oczkach wodnych. Fajna zabawa, podparta dodatkowo fajnym wysiłkiem fizycznym.
Piękne są spacery w góry, gdzie leży jeszcze śnieg a widoki są niesamowite…
I ważna sprawa- w czasie naszego rybaczenia trwały Mistrzostwa Świata w Brazylii, gdzie ku niezadowoleniu Dineta i obojętności Heńka pozostała czwórka oddawała się emocjom niemniejszym niż ciąganie morskich potworów z głębin J.
Oczywiście, wszystko ma swój kres. 10 dni na wodzie to czas akuratny… Nastał czas powrotu.
Pozostała droga analogiczna do wcześniej opisanej… Robiło się tylko coraz cieplej, bardziej cywilizacyjno- europejsko, ciemniej w nocy, mniej wędkarsko i chyba refleksyjnej, że „coś” za nami…
W imieniu chłopaków- Dineta, Lego, Mareckiego, Jarwala i Heńka
Tomasz Wróbel „Tom_S”
Epilog.
Czasem pisałem i mówiłem, że to ostatni raz, że dość, że pora na zmiany. Fakty wyglądają tak: mamy zaliczkę wpłaconą na to samo miejsce, 5 z 6 jedzie na 100%, ja nieśmiało oglądam plany lotów na 2015r., zerkam na stare zdjęcia, nawet wziąłem do ręki w sklepie duuuużą gumę.
No, ale w 2015r. to już na pewno ostatni raz J

Dołączona grafika

Dołączona grafika

Dołączona grafika


Dołączona grafika

Dołączona grafika
  • zdrowaczekolada i LeSo lubią to


1 Komentarze

Dzięki za fajną relację. Po 4 kolejnych latach naszego pobytu w Skarsvag też pszyszła pora na zmianę miejsca przyszłorocznej wyprawy wędkarskiej. Za rok w końcówce maja odwiedzimy Loppę !!! Pozdrawiam całą ekipę.